Po krótkiej wycieczce nad Warszawą, zabieram się za prawdziwe latanie. Flight Simulatora używam okazjonalnie już od 1994 roku, ale nigdy nie wykroczyłem poza totalne podstawy. Teraz postanowiłem to zmienić.

Ucz się razem z nami

Wschodni brzeg Śniardw i Seksty, w tle jeź. Roś. Wszystko bardzo uproszczone.

W tym wypadku Flight Simulator to doskonałe narzędzie. Korzystam z menu, aby dostać się do szkoły latania. Tu jest wszystko – szczegółowe i okraszone zdjęciami opisy technik latania, instrukcje obsługi urządzeń pokładowych, glosariusz pojęć i podręcznik. Lekcje z instruktorem wbijają łopatologicznie zarówno podstawy aerodynamiki, jak i nieco bardziej skomplikowane aspekty kontrolowania samolotu. Wszystko można natychmiast wypróbować w grze. Wystarczy podkręcić poziom realizmu, by móc czuć się nieco bardziej jak prawdziwy pilot.

Teraz z fabułą!

Uczyć można się również za pomocą dostępnych z menu misji. Tu po raz pierwszy w serii pojawia się fabuła. Z dostępnych pięćdziesięciu różnych zadań, mnie interesuje póki co jedynie pierwszych dziesięć, przeznaczonych dla nowicjuszy. Proste loty samolotem dwupłatowym i ultralekkim skrzydłem z silnikiem i mini-kadłubem uzmysławiają podstawy, a czasem wręcz wciągają. Dalej robi się coraz ciekawiej – ratowanie ludzi z eksplodującej platformy wiertniczej, podejście samolotem pasażerskim do lądowania w monsunowych wiatrach, tajne loty dla rządu USA… Kontrolnie włączam trudniejszą misję, w której należy przeprowadzić Boeinga na sąsiednie lotnisko. W 15 sekund po starcie samolot w kawałkach leci ku ziemi. Póki co to zbyt wielkie wyzwanie.

Najwięcej czasu, poza samą grą, użytkownicy spędzą w menu ustawień. Program można dostosować do działania na tysiącu różnych komputerów, a to dzięki szerokiemu wachlarzowi opcji. Dość powiedzieć, że każde forum fanów wirtualnego latania w FSX posiada subforum, poświęcone wyłącznie podkręcaniu gry! Z jednej strony to dobrze, z drugiej zaś nieco przykre – nie znalazłem jeszcze komputera, na którym FSX chodziłby bez problemu na pełnych detalach.

Bez mapy nie podchodź

Tymczasem próbuję wykonać kolejny lot. W przypływie optymizmu podkręcam realizm i odpalam trasę z Berlina do Szczecina. Nie podchodzę do tematu profesjonalnie – wpisuję nazwę pierwszego lepszego lotniska, którego nie znam, nie mam też map. Przez wbudowaną do gry opcję ściągam z internetu rzeczywiste warunki pogodowe (naprawdę mocny wiatr!) i lecę nocą.

Hel przypomina oryginał, ale tylko przypomina. I tak jest nieźle!

Szybko okazuje się, że jedynym sposobem znalezienia drogi jest doskonały system GPS. Malutkim samolocikiem miota na wszystkie strony. W chmurach zupełnie tracę orientację. W końcu zbliżam się do lotniska, którego w ogóle nie widzę. Kiedy jestem bezpośrednio nad pasem, okazuje się, że wybrałem nieoświetlone, trawiaste lądowisko. Wykonuję ostrzy zwrot, starając się podejść do lądowania. Niestety, realizm pokonuje mój entuzjazm. W totalnym mroku i zawierusze nie zauważam, że ciasny zakręt pozbawił mnie prędkości i wysokości. Nawet nie wiem, w którym momencie wpadłem do wody.

To koniec na dziś. Drukuję sobie informacje o nawigowaniu i wracam do domu. Do następnego lotu przyłożę się bardziej!

Przeczytaj prolog!

[Głosów:0    Średnia:0/5]
1
2
PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykułA.D. 2007 – PlayStation 3
Następny artykułSSX Blur wyślizgany

4 KOMENTARZE

  1. Jak dla mnie te dzienniko-blogi (FS i Eve), sa naprawde ciekawe i czytajne,prosze sie panowie, nie zniechecajcie; a nawet jak mozecie rozszerzcie doznania do trzech stron. Pzdr

  2. Te dzienniki to bardzo fajny pomysł. A gra przeraża tym, że chyba nikt nie ma kompa na którym można by było odpalić to na max detalach.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here