W międzyczasie mijam zarówno awionetki, jak i samoloty pasażerskie, które jednak przecinają niebo znacznie wyżej, bo na wysokości 32,000 stóp. Kontrola ruchu nie ma dla mnie czasu – nie mogę przebić się ze swoimi komunikatami. To znowu nakładka My Traffic X w działaniu.

Czy ja tu w ogóle powinienem być…?

Mijam Toruń i proszę o zwiększenie wysokości lotu do 16.000. Dostaję zgodę, ale po chwili mam obniżyć pułap do 6000 i zacząć przygotowywać się do lądowania, a zostało mi jeszcze dobre pół godziny lotu!

Czasami wirtualna kontrola ruchu szaleje – przed lądowaniem podaje okrężną trasę, potrafi też wysyłać kolejne instrukcje w odstępach 2 sekund, nie pozwalając na reakcję. Ale ogólnie jest to doskonały element.

Błyska się nade mną i przede mną. Jest strasznie. Zauważam pod spodem Wisłę – tą samą, której nie ma w Krakowie i Warszawie. Obiecuję sobie, że następnym razem podążę jej tropem i zobaczę, w którym punkcie została ucięta. Co chwilę ręcznie kalibruję wysokościomierz, któremu zdarza się podawać złą wysokość – jak w rzeczywistości!

Wysoki płot

Zbliżam się do Elbląga. Cholera! Zapomniałem przełączyć radiostację na nową częstotliwość! Nic dziwnego, że wypuścili mnie tak daleko na północ. Melduję się i od razu dostaję informacje o podejściu. Im niżej, tym gorsza pogoda. Zniżam do 2800 stóp i czekam, aż zobaczę lotnisko. To już Gdańsk. Są charakterystyczne wzgórza i… pas startowy!

Obrazkowa scena, która kosztowała mnie rok życia

Uznaję, że jestem za wysoko i obniżam lot. Okazuje się, że za bardzo, bo wzgórza przed lotniskiem są za blisko. Dostaję kolejnego ataku fobii – chyba za szybko. Zwalniam. Okazuje się, że w obu przypadkach nie miałem racji. Przelatuję jakieś 2 metry nad płotem. Zanosi się na przyziemienie przed pasem, ale udaje mi się wyciągnąć z silników nieco prędkości. Udało się. Asfalt pod kołami! Zwalniam i skręcam z pasa startowego. Wieża nie wydała na to pozwolenia. Staje twarzą w twarz z Airbusem. Jest korek. Ale już po wszystkim.

Dziękujemy za lot…

Nie urwałem podwozia. Robię to notorycznie. Niedawno w czasie lądowania na Grenlandii złamałem przednie koło, co spowodowało, że śmigła zaryły w asfalt i nie nimi zahamować, w związku z czym skończyłem na płocie. Ta gra potrafi takie rzeczy! Tym razem jednak udało się wylądować bez uszkodzeń, i to w całkiem trudnych warunkach!

To nie był realistyczny lot. Musiałem też nieco ograniczyć detale, by w ogóle dało się grać. Wystarczy jednak spędzić nieco czasu na nauce, by przekonać się, że nie trzeba mieć spluwy ani zepsutej klimatyzacji, żeby spocić się w trakcie gry.

Przed nami jeszcze wiele więcej przygód. Póki co jednak moje wrażenia są bardzo pozytywne.

Poprzednia część.

[Głosów:0    Średnia:0/5]

8 KOMENTARZE

  1. Wczytując się w dziennik dochodzę do wniosku, że gra jest niemal idealna. Z chęcią bym w nią zagrał, ale mój „sprzęt” chyba nie sprosta temu wyzwaniu.

  2. Świetne są te opisy. Czekam aż przelecisz jakąś trasę transatlantycką z włączonym pełnym realizmem 🙂

  3. może nakładka talib on deck? :Dkiedys kumpel grajacy w fs mowil ze jedyne co go teraz rajcuje w tej grze to przelecenie jumbojetem pomiedzy dwoma wierzowcami albo ladowanie na autostradzie 😛

  4. niezla relacja, zabiles mnie specjalistyczną terminologią – fajnie, fajnie 🙂 Ja nieco spokojniej – nie mogę rozbić mojego niszczyciela w EVE o asfalt 🙂 Uffff. . . .

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here