Szczerze mówiąc nie jestem zbyt rozwinięty jeśli chodzi o ilość znajomości. Mam bardzo wąski krąg prawdziwych przyjaciół (do którego zaliczam też rodzinę), czasem trochę poprzekomarzam się na forach i często używam komunikatorów/telefonów do kontaktowania się z ludźmi (zwykle tymi z pracy), ale w czasie wolnym jakoś szczególnie nie „ciągnie” mnie do nowych (tudzież starych) znajomości. Ot kilka miłych spotkań w sobotni wieczór w pubie, trochę śpiewania z kolegami w SingStara, jakieś tam odwiedziny znajomych żony… nic szczególnego.

Od czasu, kiedy w naszych domach pojawił się Internet (czy ktoś jeszcze pamięta czasy, gdy go NIE było?) mamy niepowtarzalne możliwości komunikowania się. Jeśli chcemy sami decydować o tym kiedy i komu odpisać, korzystamy z e-maila. Jeśli żądamy komunikacji pół-czasorzeczywistej (też sami decydujemy czy odpisywać, czy olewać), możemy skorzystać z Gadu/Tlenu/innego diabelstwa. Dzięki cudownej technologii VoIP możemy za marne grosze rozmawiać z ludźmi z całego świata. Możliwości jest więc bez liku.

Ale ja nie do końca z nich korzystam. Mógłbym oczywiście szaleć na forach gier wideo, spotykać się na czatach, jeszcze bardziej zadziornie dyskutować o wyższości Wing Commandera nad Freespace. Ale tego nie robię. Kiedy jestem w „pracy” (he he) to nie za bardzo mam czas, a kiedy mam wolne, nie buszuję po forach. Odpalam konsolę albo specjalnego usera na pececie, na którym mam tylko i wyłącznie gry i… gram. Powiem wprost – nie chce mi się marnować czasu na przeszukiwanie forów i znajdowanie ciekawych wątków, na których mógłbym się wypowiedzieć. Wolę grać.

Ale paradoksalnie to właśnie dzięki graniu mogę najlepiej znaleźć ludzi o podobnych zainteresowaniach. Na forum, na czacie, wiadomo – jedni siedzą z nudów, inni trochę chcą się powymądrzać, jeszcze inni włażą z ciekawości i gadają byle gadać… tymczasem osoba poznana „w ogniu walki” od razu pokazuje, czego można się po niej spodziewać. I od razu jest temat do rozmowy, a nie od dziś wiadomo, że gry wyzwalają emocje nawet u największych introwertyków.

I tak, niezależnie, czy właśnie stoczyliśmy krwawą bitwę w Gears of War 2, poprowadziliśmy do zwycięstwa swoje wojska w Sudden Strike, czy rozegraliśmy fantastyczny mecz piłki nożnej, zawsze jest o czym pogadać. „I let u win” zobaczyłem niedawno w swojej skrzynce wiadomość od mieszkańca Dublina w stanie Alabama, który przegrał ze mną mecz w kosza jednym punktem. Wściekłem się, ale za chwilę mi przeszło i odpisałem „I let u lose”. Hahaha. I doskonale poprawiło mi to humor, a mój oponent chyba też się rozchmurzył i dodał mnie do przyjaciół. Od tej pory nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa (bo i po co), ale za to meczów rozegraliśmy kilkanaście. Przyjaźń? Na pewno nie. Ale wesoło jest móc go oglądać w postaci avatara i zastanawiać się, jak to jest być fanem tej samej gry, tylko miliony kilometrów stąd – w Alabamie.

„I’m French. How are you?” usłyszałem jakiś czas temu w głośnikach, dzięki dobrodziejstwu komunikatów głosowych. „And I’m Polish, nice to meet you, greetings from Poland” odesłałem. “Pardon my knowledge English” odpowiedział przedstawiciel dumnego narodu Żabojadów. Postanowiłem się wykazać inwencją i odpowiedziałem “Sorry about my French then. Je m’appelle Wojtek” – dwie lekcje francuskiego sprzed dwudziestu lat jednak nie poszły na marne. A ja już gotowałem się na wielką pochwałę i szacunek, że zadałem sobie trud, by powiedzieć coś w jego języku. Co usłyszałem od wesołego Francuza? Oczywiście – „Yes” :). Do dziś nie wiem o co chodziło, ale nie zamierzam dociekać – na wirtualnym polu bitwy dogadujemy się z nim idealnie – i o to chodzi.

Nie wiem, czy dzięki grom można znaleźć prawdziwych przyjaciół. Ale to bardzo miłe, że przy braku czasu na bardziej przemyślane i „porządne” formy komunikacji, zawsze mogę liczyć na swojego peceta i swoją konsolę. A przede wszystkim na Internet i cud, zwany grą wieloosobową. Bo tam, w tych wirtualnych światach istnieje niepowtarzalna nić porozumienia, która przekracza wszelkie bariery – odległości, języka, a nawet umysłu. A komunikacja z osobami, które uchwyciły ten sam magiczny moment co my, jest praktycznie na wyciągnięcie ręki. I o to właśnie chodzi. Yes.

[Głosów:0    Średnia:0/5]

6 KOMENTARZE

  1. A ja bym zauważył co innego, odkąd niektórzy dostali komputer z internetem- dopiero wtedy rozpadło się parę przyjaźni. Ale skoro lepiej jest komuś wypisywać na GG i grać w gry niż wyjść i pogadać z kumplem to znaczy, ze te przyjaźnie nie były za dużo warte 😉

  2. ja wole jednak wyjść do ludzi niz z nimi wyłącznie gadać ja przez internet grałem najwięcej w CS i warcraft frozen thron i powiem ze kilka razy sie spotkałem żeby iść z hehe kimś do kafejki i zagrac i pośmiać ale nie to jest najważniejsze dzięki komunikatorom znalazłem swoja druga polówkę może sie to wydać naiwne ale taka prawda 🙂

  3. farmer, przyjazn taka prawdziwa, nie konczy sie od tak bo pojawil sie internet. To jest wrecz nie mozliwe. Czy lepiej, moze i lepiej ale tez jest wygodnie. Mozna za to nawiazac troche znajomosci. Zawsze to milej jak sie z kims gra, z innego miasta, kraju czy kontynentu. Wspolnymi silami rywalizuje sie z przeciwna druzyna. To daje niezly fun. Bo chyba nie ma nic lepszego niz podanie komus apteczki w czasie gry, czy pomoc w zniszczeniu czolgu 😉 Prawie jak brothers in arms 😉 Jak by nie patrzec, mozliwosc rozmawiania i grania z e-znajomymi, to klawa sprawa. A i spotkac sie w wakacje nowa paczka mozna, przy piwku, czy na jakims meczu w kosza. A kto wie, moze mozna nawiazac jakas przyjazn :)?

  4. Część przyjaźni się rozpadło, nawiązały się inne. Wielokrotnie w myślach dziękowalem tworcom TSa i Venta – niejednokrotnie gadki podczas wspólnego grania byly rozbrajające. Zawsze jest jakiś wspólny temat – jeśli ludzi łączy wspólna pasja to i z czasem nie tylko o tym jednym temacie się rozmawia. Kilkuletni okres gry w WoW i komunikacja z innymi graczami w ten sposób czy też choćby na czacie gildiowym to dla mnie jeden z najprzyjemniejszych okresów growych jak dotychczas. Niejednokrotnie gildia (czy też klan, kwestia gry) pomagała swoim członkom nie tylko na polu gry, ale i w realu.

  5. ja w zasadzie odkad PRZESTALEM grac w gry online (nie licze juz tych okazjonalnych powrotow do ktoregos z mmo) przestalem takze zawierac ‚znajomosci’ – jak pisze mal, bez grania takie przypadkowe znajomosci sa potrzebne zupelnie do niczego 😉 oczywiscie z kilku forum kojarze sporo osob, ale to bardziej na zasadzie kojarzenia ludzi np ze studiow zaocznych ;>ale zeby nie bylo – z czasow fallouta tacticsa znajomosci ktore zawarlem przeniosly sie nawet do reala – z kilkoma osobami poznanymi np na sadzie spotykalem sie, z kilkoma do teraz utrzymuje kontakt (np poprzez xfire z overseerem z ktorym nie dosc ze jestem w kontakcie to czesto gramy w te same mmorpgi. . . a pewno niektorzy pamietaja ze to wlasnie z overseerem walczylem z edycji na edycje malacarowych zagadek – coz, jaki ten swiat maly :))generalnie stwierdzam ze po okresie fascynacji netem (a ten mi dawno temu minal bo jak pewno wielu zaczynalem od modemu 14,4 kbps :)) znajomosci najczesciej uskuteczniam w barze ew na rowerze, nartach lub w gorach. tego nic nie zastapi :)edit – swoja droga tak po cichu podsmiewam sie z np naszej klasy – tak jakby dopiero co powstal internet a ludzie poczuli niepohamowa chec kontaktu za jego uzyciem. a mnie – ze sie tak zartobliwie wyraze – weterana netu na prozno szukac w takich wynalazkach ;>

  6. przyjaźń to . . . względne pojęcie. Ja osoby z netu traktuje jako „znajomi”, no chyba, że znam ich bliżej w realu (albo biedronce :P) . . .

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here