Paradoksalnie, kiedyś dużo grałem w tytuły pół- lub całkowicie niszowe – lubię strategie Paradoxu, zaliczyłem Galactic Civilizations II i często kupowałem najnowsze przygodówki, które – jak wszyscy wiedzą – ostatnio nie są na komercyjnym topie. Niestety, nawet ja, który życzę produktom niskobudżetowym (lub wręcz undergroundowym) jak najlepiej, muszę stwierdzić, że im bardziej komercyjna gra, tym więcej (proporcjonalnie) zabawy mi daje – niezależnie od tego, czy naprawdę jest dobra, czy tylko dobrze reklamowana.

Skąd ten szokujący wniosek? Ano choćby i najlepsza gra, która ma tego pecha, że nie znalazła potężnego wydawcy z milionami dolarów na koncie, na samym starcie dostaje po uszach – mały budżet to zwykle kiepska grafika, nie dość duży zespół testerów i duża presja na programistach – jeśli się nie uda, to już po nas. Oczywiście, tego typu produkcje zwykle mogą liczyć na społeczność zatwardziałych fanów (co jest nieocenione), ale nie zawsze są oni w stanie zrekompensować braki budżetowe. Słowem – grywalność może być niesamowita, ale nie samą grywalnością człowiek żyje. Chyba nawet najbardziej nieprzejednany przeciwnik „efekciarstwa” nie powie, że dobra grafika mu przeszkadza.

Kolejną sprawą, przemawiającą przeciwko grom gorzej sprzedającym się jest tryb multiplayer. Ile trzeba się naczekać, żeby w jakąś sympatyczną perełkę pograć w multi? Ponieważ gra kiepsko się sprzedaje, serwery świecą pustkami, a już żeby znaleźć gracza, który pasuje do naszego poziomu trudności to w ogóle nie ma co mówić. Zwykle są to newbiesi, którzy kupili tę grę przez pomyłkę i zdezorientowani szukają wytłumaczenia jej istnienia w trybie wieloosobowym albo totalni hardkorowcy, z którymi wygrają tylko podobni im. Nie ma nic bardziej frustrującego, niż czekanie pół godziny na mecz, a kiedy w końcu ktoś się zlituje i pojawi – wielkie rozczarowanie, bo albo nie umie grać albo daje nam srogiego łupnia.

A nawet kiedy przebolejemy kanciastą grafę, dialogi nagrane w piwnicy przez kuzyna i tysiące lat czekania na podobnych sobie graczy, zapewne za swoją cierpliwość nigdy nie zostaniemy wynagrodzeni. Bo nawet jeśli nasza niszowa gierka jest tak świetna, że gotowi jesteśmy wszystko jej wybaczyć, to… zapewne nie doczekamy się nigdy jej kontynuacji, ani nawet marnego DLC. Będziemy tygodniami wypatrywać jakichś wiadomości, patrząc kwaśno na hordy pochłaniaczy komercyjnej papki, którzy mają gry w nosie, ale za to do swoich przeciętnych hitów co rusz dostają nowe mapy, elementy czy opcje. Bo chała, którą kupili, świetnie się sprzedaje. Nie ma nic gorszego, niż smutek zagorzałego fana, który czeka, czeka i czeka, a potem dowiaduje się, że twórcy gry, mimo jego wsparcia i pieniędzy – i tak zbankrutowali.

Zawsze, kiedy sięgam po nie-komercyjną grę, boję się właśnie tego. Że się w niej zakocham, a ona zarobi za mało, żeby jej twórcy mogli obdarzyć mnie sequelem, albo przynajmniej dodatkiem. W najgorszych przypadkach studio nie ma nawet budżetu na patche, co jest chyba ostatnim gwoździem do trumny – jeśli bardzo chce się zagrać, a z powodu głupiego buga – nie da się… serce pęka natychmiast i to na tysiąc kawałeczków.

I co? Czy to znaczy, że nie mamy szans na oryginalne (w sensie oryginalnych rozwiązań) gry? Przyznaję się – za mało wspieram dobre pomysły i odważnych producentów. Szukam raczej gier, co do których mam pewność, że zostaną spatchowane, że na serwerach będą tłumy śmiałków do zmierzenia się ze mną i do których – o ile gra mi się spodoba – będę mógł kiedyś dokupić jakieś fajne extrasy. Tak, wiem, jestem komercyjną szują. Ale robię to, bo w głębi ducha uważam, iż ci maluczcy są z góry skazani na porażkę. Innowacyjne rozwiązania, ciekawe pomysły i odważne gry mogą pochodzić tylko z wielkich korporacji – bo tam mają zapewnione cieplarniane warunki, szanse na rozwój i wsparcie. I to nie jest tak, że nikt nie ryzykuje. Nawet tam, w klimatyzowanych biurach, między panami w krawatach i paniami w kostiumach, znajdują się prawdziwi entuzjaści. I czasem potrafią przekonać księgowych, że warto zaryzykować. Ryzykują i… udaje im się.

A my dostajemy piękne, kolorowe i bardzo oryginalne gry. Nie wszystkie osiągają komercyjny sukces, ale niektóre tak. I to właśnie – sorry, moi przyjaciele z podziemia – w te gry ja chcę grać.

[Głosów:0    Średnia:0/5]

15 KOMENTARZE

  1. Zamiast marudzić podaj parę tytułów prawdziwych undergroundowych perełek, a na pewno kilku czytelników rozważy ich kupno. . . 🙂

  2. niestety tak jak ludzka selekcja naturalna jest już dziś mitem tak i w grach, liczy się nie „najlepsza gra”, a „najbardziej popularna gra” . . . .

  3. Bardzo ciekawa definicja słowa „niekomercyjny”:

    Zawsze, kiedy sięgam po nie-komercyjną grę, boję się właśnie tego. Że się w niej zakocham, a ona zarobi za mało

    Od jakiego poziomu zarobków gra staje się komercyjna, bo mnie to bardzo ciekawi 😉

  4. hmmm, mam wrazenie Wojtku ze pijesz do mnie ;)coz, osobiscie ciezko mi podac wspolczesne dobre undergroundowe tytuly – takie wydane przez niewiadomokogoiniewiadomo gdzie. akurat z tym sie pogodzilem ze takie produkcje chyba odeszly w niebyt zapomnienia – sam piszac o niebanalnych grach mialem na mysli to ze takiez moga byc wyadawane pod skrzydlami duzych wydawcow. . . jesli ci by tylko chcieli zaryzykowac. nie zapominajmy ze tak powstal chocby gothic (ackolwiek tez ciezko mowic o niebanalnosci, raczej o nastawieniu na bardzo konkretnego odbiorce), ktory technicznie byl lata swietlne za morrowindem – a jednak gro ludzi bedzie go stawiac znacznie znacznie wyzej (a niezapominajmny ze – przynajmiej imho – morrowind byl szczytowym osiagnieciem beth). owszem powstaja i teraz gry pokroju me, spore, lfs czy jeszcze lepiej penumbry – ale ile tych gier jest ? czy spore jest bardziej innowatorski niz kiedys byla cywilizacja ? odpowiem tekstem z discovery – ‚jak bysmy sobie poradzili bez pytan retorycznych ?’ 😉 jak pisalem – bardziej mnie boli nie wydawca, poziom techniczy itd tylko to ze kazda gre targetuje sie a wszelka cene na wszystkich – od gospodyn wiejskich, przez japonskie nastolatki do prezesa w biurze. nie mowie ze z taka civ tak nie bylo, ale mam wrazenie ze ta kwestia podczas tworzenia np tej gry raczej nie byla priorytetem. a teraz to jest prioryetetm, potem dlugo dlugo nic – a na koniec sztuka, jak mawial gajos w jednym ze swoich kabaretow ;)swoja droga szczerze mowiac jesli grafa nie jest sprzed 10 lat to ja przelkne, jesli gra nie jest na tyle zabugowana zeby nie dalo sie jej skonczyc to ja skoncze – tylko gra musi miec wlasnie ten pierwiastek ktory jest w grach dla mnie najwazniejszy – klimat i grywalnosc. bo co mi po przeladowaniu wszystkimi szmerami bajerami kiedy grajac w takiego f3 (ta gra zostanie u mnie przykladem w takich dyskusjach chyba na lata ;)) kompletnie nie moge sie wczuc w klimat a zamiast tego zastanawiam sie jak mozna bylo zrobic tak tak cholernie wtorna i bezduszna gre. to jest wlasnie imho problem – jest gra, sa pewne dobre rozwiazania ale wydawca wtraca swoje 3 grosze ze tak czy siak byc nie moze bo za trudno, zbyt nieintuicyjnie etc i wszystko sprowadza do najmniejszego mozliwego mianownika. znowu pojawia sie temat sentymentalizmu – moze go mamy bo – jak juz kazdy argumentuje – wszystko z mlodosci wspominamy lepiej, ale moze dlatego ze kiedys wyzej wspomniany mianownik wogole nie istnial. teraz gra do biura albo w przerwie w praniu jest sims – wiec pomysl Wojtku co jest bardziej wymagajace – nakarmic psa w sims czy przejsc 22-ga plansze w incredible machines ? co daje wiecej satysfakcji ? tu sie nie wypowiadam, bo nie chce nikogo urazic 🙂

  5. Mi tylko rzuciła się w oczy pewna hipokryzja:Z jednej strony narzekamy na to że rynak zdominowały sequele znanych tytułów, a z drugiej strony narzekamy, że słabe gry nie doczeają się kontynuacji, dodatków itp.

    Zawsze, kiedy sięgam po nie-komercyjną grę, boję się właśnie tego. Że się w niej zakocham, a ona zarobi za mało, żeby jej twórcy mogli obdarzyć mnie sequelem, albo przynajmniej dodatkiem

    Tak naprawde to kończąc np. Wiedźmina czekałem na ciąg dalszy, a teraz czekam na 2, 3 . . . , bo klimat mi podpasował. Tak samo nie przeszkadza mi kolejny Toal War, Cywilizacja czy Europa Uniwersalis, wręcz przeciwnie. Nawet to, że wychodzi tyle dodatków do Simsów jestem w stanie zrozumieć, bo czy nie oczekujemy tego samego w naszych ulubionych klimatach?? Nie obraziłbym się jakby co pół roku wychodziła nowa przygoda wieśka pozwalająca na zabawę w wiedźmina przez weekend albo dwa.

  6. http://www.mattmakesgames. com/games.phpPolecam An Untitled Story. A co do komercyjności. . . Chlipię mocno za Bullfrogiem, a Molyneux jakby został wyprany z tych swoich genialnych pomysłów z dawien dawna. Warto jednak obserwować japońską scenę, bo wychodzi tam dużo perełek, które aż zdumiewają oryginalnością i podejściem do tematu. Taki na przykład HellSinker na pewno urzekłby fanów strzelanek.

  7. IMHO to całkiem zgrabny ekwiwalent strzału w stopę :Dunikam pieknych lecz nieforsiastych kobiet bo mogę sie zakochać, i dlatego wybieram tylko te ładne inaczej ale bogate i dzieki temu życie jest proste i są jeszcze jakieś DLC :)po takim manifeście programowym to jakoś tak nie wypada biadolić nad mizerią gier 😉

    • po takim manifeście programowym to jakoś tak nie wypada biadolić nad mizerią gier 😉

      Nie pozostaje mi nic innego, niż się zgodzić :)Nie będę grał w oryginalną grę, bo prawdopodobnie kiedyś się skończy. Zamiast tego wolę łykać wciąż tą samą papkę, tylko posypaną innym lukrem.

  8. wlasnie tak przegladalem sobie jakies w miare swieze tytuly na stronach serwisow typu gryonline (bo valhalle raczej traktuje szczerze mowiac jako miejsce gdzie wchodze sobie gdy najdzie mnie ochota by napisac cos o grach i dostac do ow tego co napisze odpowiedz na poziomie). . . i co widze?na co 2 okladce koleczko (EA) . no myslalem ze moze mi sie cos przywidzialo. . . w koncu zawsze lubilem ta firme za tytuly wysokiej jakosci. . . ale. . . przeciez to logo pojawia sie niemal czesto jak logo windowsa na okladkach gier. moze utknalem w czasie gdzies przed rokiem 2000 gdy ea wydawalo fajne sportowki i need for speeda, ktory loil test drive’a jak chcial. . . ale czy moze mi sie wydaje, czy moze faktycznie w/w firma na dzien dzisiejszy jest firma pokroju microsoftu tyle, ze na rynku growym?a moze to jest tak, ze teraz jest ea, ubisoft i reszta swiata?wybaczcie, ze tak pytam glupio, ale jestem nieco w szoku (a i pozna godzina po ciezkim dniu rowniez z pewnoscia sie przyczynia do tego w jakis sposob). . . pozdrawiam

  9. Mx19 – Electronic Arts jest drugim co do wielkości wydawcą gier na świecie. Większy jest tylko Activision Blizzard, a po tej dwójce mamy długą, długą pustkę, jeżeli chodzi o firmy 3rd party. Oczywiście jest jeszcze Ubisoft, Take Two i sporo japońskich firm zajmujących się nie tylko grami wideo (Konami, Namco Bandai), ale EA i AB wyraźnie dominują na współczesnym rynku.

  10. hmm a Puzzle Quest? Będzie sequel (bardzo soczyście się zapowiadający swoją drogą) Sins of Solar Empire? Dodatek w drodze. Żadne miliony za tymi tytułami nie stały, a imho odniosły spory sukces. Z pewnością jest więcej takich gier, ale te akurat pierwsze przyszły mi do głowy. Można stwierdzić, że to wyjątki potwierdzające regułę. . ale może trzeba mieć nadzieję, że to coś więcej? 😛 Inna sprawa, że liczyć na sukces gier zrobionych „w garażu” jest sporą przesadą, te czasy dawno minęły i już nie wrócą. Na szczęście można zauważyć „modę” na gry indie typu Audiosurf czy World of Goo, jak dla mnie bardzo optymistyczny znak na przyszłość tego typu tytułów. Jednym słowem nie jest tak źle jak wygląda na pierwszy rzut oka, a że rynek robi się coraz bardziej korporacyjny i wtórny – no cóż, to wydaje się nieuniknione (niestety).

  11. Hehe, ja się staram, żeby każdy mój wpis był prowokacyjny ;PPGra nie-komercyjna to taka, która nie ma DLC, dodatku i patcha. I której producent zbankrutował 😉

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here