Najnowsza gra American McGee, tym razem w wersji na Xboxa. Może i nie powala, ale z pewnością intryguje!

Swego czasu Cooking Mama, symulator kucharki, trafił na DS-a i zrobił na nim karierę. Elektroniczna książka kucharska po prostu nie mogła nie spodobać się miłośnikom spędzania czasu w wirtualnej kuchni. Sukces Nintendo, tyle, że na komputerach osobistych, postanowiło powtórzyć studio Fugazo, ze swoim Cooking Academy. Gra zachęca przede wszystkim ceną i wymaganiami sprzętowymi. Za niepełne dwadzieścia złotych otrzymamy tytuł, który bez problemu powinien ruszyć na maszynach, co to na przełomie wieków były klasyfikowane jako podręczne reaktory atomowe. Niestety – na tym kończą się zalety Cooking Academy (ho, ho, szybko poszło). Co prawda kiedy oglądamy pasek postępu instalacji, jest jeszcze w miarę ciekawie…ale potem czeka na nas już tylko równia pochyła. Bardzo pochyła. Pionowa, rzekłbym wręcz.

Rondle w dłoń!

Oto zaczyna się! Zostajemy uczniami w elitarnej szkole gotowania, czyli Cooking Academy, po ukończeniu której możemy uzyskać tytuł licencjonowanego kucharza. Co prawda wielu z was pewnie wolałoby karierę policjanta, strażaka, ja wiem…superbohatera może? Nic z tego! Fartuch ubrać, czapkę założyć i do roboty!

Siergiej zawija pierogi

Cały kurs składa się z pięciu pomniejszych. Uczą one, jak przygotowywać kolejno: przekąski, śniadania, obiady, kolacje oraz desery. Z początku można gotować tylko te pierwsze, ale z czasem, poprzez zdawanie kolejnych egzaminów, odblokowujemy dostęp do następnych etapów naszej kulinarnej edukacji. Niestety, poza tym nie można w Cooking Academy robić nic. Nie oczekiwałem co prawda, ze w grze za dwie „dychy” dostanę tyle różnych trybów zabawy, że aż zakręci mi się w głowie, ale litości! Poza brnięciem przez zupełnie nieciekawą, niesamowicie wręcz nudną karierę kucharza-studenta, w tym tytule można, uwaga, uwaga, przeczytać listę płac! Nawet ekran opcji jest ubogi do tego stopnia, że zadecydujemy w nim tylko o głośności dźwięku i ewentualnym korzystaniu z pełnego ekranu. Szał! Tym samym odkryta zostaje przed nami kolejna smutna, acz prawdziwa informacja – w najnowszej grze od Fugazo można zrobić i zdobyć absolutnie wszystko, co tylko możliwe, w niespełna cztery godziny. Replayability nie ma tu w zasadzie żadnego, więc po jednym wieczorze spędzonym z Akademią Gotowania, można spokojnie umieścić ją w koszu, bez obaw o to, że nie wycisnęło się z niej ostatnich soków.

Szampańska zabawa…no, prawie

Element najważniejszy, czyli gotowanie samo w sobie jest całkiem przyjemne. Przynajmniej do momentu, kiedy uporamy się z pierwszymi kilkoma potrawami, spośród ponad pięćdziesięciu, które możemy przyrządzić. Potem robi się już niemiłosiernie nudno i nawet te niepełne cztery godzinki, zdają się trwać wieczność albo i ze dwie.

Wolimy nie pytać co to jest

Przygotowanie każdego z dań to po prostu zestaw następujących po sobie mini-gier. Przy mało skomplikowanych potrawach nie będzie ich więcej niż cztery lub pięć. Z kolei kiedy w grę wchodzi upichcenie czegoś bardziej wymagającego, to nie spodziewajcie się, iż starczy wam choćby i dziesięć rund. Wszystkich gierek jest ponoć niemal czterdzieści rodzajów, ale nawet jeśli to prawda, to zupełnie się tego nie odczuwa. Każda jedna polega tylko na tym, żeby wykonywać myszą odpowiednie ruchy symulujące krojenie, wałkowanie, czy lepienie kulek z ciasta lub za pomocą kursora wskazywać dane składniki, odpowiednie do konkretnej poprawy. Co ciekawe, dodajemy je w kolejności wylosowanej przez grę, zawsze innej. Nie jest to chyba najlepsza metoda przygotowywania kulinarnych cudów. Co gorsza, tych niewiarygodnie wtórnych mini-gier nie potrafi uratować nawet wyzwanie, które mogłyby przed graczem stawiać. Są po prostu banalne – by wykonać niektóre wystarczy trzy razy machnąć myszą od prawej do lewej i być pewnym otrzymania maksymalnej ilości punktów, za które przyznawane są oceny oraz nagrody. Tych drugich jest całe osiem. Z resztą, fakt, iż najtrudniejsze zadanie to gotowanie samo w sobie, wymagające po prostu odpowiedniego timingu w dorzucaniu składników do garnka, mówi chyba sam za siebie. Cooking Academy nie dość, że jest wręcz przeraźliwie nudne, to jeszcze potrafi być wymagające tylko dla osoby, która nie podpięła myszy do komputera.

Nauka używania noża

Warto napisać jeszcze o tym co ugotujemy. Przepisy w przeważającej części są prawdziwe, przynajmniej w kwestii składników. Niestety, ekipa Fugazo zapomniała o tym, że wiele potraw można przyrządzić na multum sposobów. Tutaj nie ma mowy o żadnych kombinacjach i każde danie da się zrobić tylko jedną drogą. Na domiar złego, w przepisach przydarzyło się też parę kwiatków. Temperatura pieczenia rzadko schodzi poniżej czterystu stopni, a smażenie na głębokim oleju oznacza, że dostaniemy kilkulitrowy garnek po brzegi wypełniony tym płynem. Z kolei osoby, które Akademia Gotowania karmi swoimi frytkami powinny uważać na „mundurki” ziemniaków. Nigdy też nie widziałem, by ktoś dodawał piwo do panierki dla ryby. Oko osoby mającej jakiekolwiek pojęcie o gotowaniu (moje umiejętności w tej materii kończą się na herbacie, jajecznicy i zupkach w proszku. Kiedyś też zrobiłem budyń, ale z grudkami) pewnie wychwyciłoby takich elementów znacznie więcej, choć nie powinny mieć one miejsca nawet w takiej budżetówce.

Miłym dodatkiem są ciekawostki, które możemy przeczytać przed przygotowaniem danej potrawy. Każdemu z posiłków została przyporządkowana jedna krótka notka. Informują one o bardzo różnych zagadnieniach, począwszy od historii opisywanego dania, przez związane z nim anegdoty, aż po dane statystyczne, dotyczące spożycia niektórych z gotowanych potraw w Stanach Zjednoczonych. Nie licząc złośliwie przeze mnie wspominanego procesu instalacji, to właśnie te ciekawostki są zdecydowanie najlepszym elementem całego Cooking Academy. I nie, bynajmniej nie świadczy to o tej produkcji zbyt dobrze.

Porażka w sosie własnym

Bez niego nie zjemy…hmm słonecznika

Jeśli zastanawiacie się, jak to wszystko wygląda, to nie pozostaje mi nic innego jak napisać – po prostu wygląda. Grafika w tym przypadku jest dość symboliczna, by nie powiedzieć, że umowna. Ciężko było co prawda spodziewać się cudów, ale oprawa na poziome animacji zrobionej na szybko we Flashu to chyba lekka przesada. A skoro już o animacji mowa, to ona też została mocno okrojona, także tego, jak dzieje się wiele rzeczy nawet nie ujrzymy. I jak nigdy nie byłem wrogiem pełnego 2D, tak muszę stwierdzić, że Cooking Academy jest brzydkie nawet, jak na produkcję tej klasy. Kiedy patrzy się na tą grę, można odnieść wrażenie, że graficy nie wykazali się jakąś szczególną dbałością o efekty swojej pracy.

Oprawa audio jest nieco lepsza. Towarzyszące naszej zabawie dźwięki całkiem nieźle oddają to, co można usłyszeć w prawdziwej kuchni. Syk zwiększanego płomienia na palniku, bulgotanie wrzącego wywaru, czy charakterystyczne „mlaskanie” ugniatanego mięsa na szczęście nie okazały się być wyzwaniem ponad siły Fugazo. Z początku podobała mi się też muzyka – wesołe, acz spokojne melodie dodawały usypiającemu zajęciu, jakim było testowanie Cooking Academy nieco animuszu. Zmiana poglądów nadeszła w momencie, gdy zorientowałem się, iż tych „wesołych acz spokojnych melodii” jest tyle, że do zliczenia wszystkich starczyłyby palce jednej, mocno okaleczonej dłoni. Innymi słowy – są dwie.

Voila! Gotowe

Pamiątkowa fotka Wojtka

Nie do końca wiem, kto jest targetem Cooking Academy, przez co ciężko mi tę grę ocenić. Gospodynie domowe? Chyba nie, trudno bowiem czymś takim trafić do fanek Zumy, Hexica i pasjansów wszelakich. Może dzieci? Też nie. Już prędzej poproszą one rodziców o nowe Mortal Kombat, a jest też przecież mnóstwo licencjonowanych potworków z ich ulubionymi bohaterami. Dla pecetowych casuali też znalazłoby się całe zatrzęsienie ciekawszych propozycji. Coś, co mogło sprawdzić się na konsoli przenośnej, w dodatku głównie w Japonii, niekoniecznie musi okazać się dobrym pomysłem na zupełnie innym rynku. Cooking Academy tylko tej tezy dowodzi. Gra jest zwyczajnie słaba, brzydka i do tego tak nudna w swej powtarzalności, że króciutki czas potrzebny do jej „zaliczenia” chyba powinno się rozpatrywać w kategorii zalet. Lepiej wydajcie te dwadzieścia złotych na bilet do kina.

Są chwilę, gdy życie recenzenta jest naprawdę piękne. Na przykład kiedy dostaje on do ogrania jakiś wielki hit, na który czekał od miesięcy. Niestety, są też takie momenty, w których zawartość koperty przesłanej przez wydawców przyprawia redaktora o niemały ból głowy. Sprawdźcie, co tym razem zgotowała Wikingom ekipa City Interactive, wydając w Polsce Cooking Academy od Fugazo.

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

2 KOMENTARZE

  1. ciekawa recenzja, ciekawego tytułu ;)Siergiej sprawdzałeś zgodność przepisów występujących w grze z tymi dostępnymi w książkach kucharskich? Bo może poza machaniem myszką w lewo i prawo ta gra ma pomóc w nauce gotowania? Czy to też im się nie udało ?Wydaje mi się że w tekście jest literówka

    do konkretnej poprawy.

    a tak poza tym, to fajny tekst, gratuluje odwagi w wystawieniu oceny 4. 0 to na prawdę rzadkość !!

  2. Nie ma czego gratulować, na wiecej ta gra moglaby liczyć, gdyby była darmową flashówką ;)A co do przepisów:

    Przepisy w przeważającej części są prawdziwe, przynajmniej w kwestii składników. Niestety, ekipa Fugazo zapomniała o tym, że wiele potraw można przyrządzić na multum sposobów.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here