Czar związany z żywiołem ziemi otacza nas kamienną osłoną, blokującą większość wrogich ataków. Jako jedyny z czwórki zaklęć okazał się przydatny także przy pokonywaniu niektórych z pułapek charakterystycznych dla serii. W trakcie zabawy skorzystamy też z magii wiatru, pozwalającej tworzyć siejące zniszczenie tornado oraz siły ognia, którą z niezrozumiałych dla mnie przyczyn trzymano w tajemnicy podczas wcześniejszych pokazów. Być może czynnikiem decydującym był tu fakt, iż używa się jej tylko po to, by zdobyć pewne osiągnięcie… Ostatni z czarów zamraża miecz Księcia, sprawiając, że ten sieje zniszczenie na lewo i prawo. Niestety można go nadużywać w jednym szczególnym momencie – gdy walczymy z bossami. Chyba każdy tracił zdrowie w widocznie szybszym tempie, gdy okładałem go lodowymi atakami.

Jak dziecko – tylko skakałby po wodzie

W grze natrafimy na niezbyt rozbudowany system rozwoju postaci (choć patrząc na ograniczenia w Mass Effect 2, nie jest on wcale ubogi jak na platformówkę…). Zabijając wrogów otrzymujemy określoną ilość doświadczenia, pozwalającego nam co jakiś czas wykupić kolejne „oczko” w drzewku rozwoju. Nasze decyzje mogą przedłużyć pasek zdrowia głównego bohatera, dać mu więcej energii czy też zwiększyć możliwości któregoś z czarów. Po jednokrotnym przejściu gry nie staniemy się mistrzem w każdej dziedzinie – albo koncentrujemy się na jednym polu, albo – w myśl powiedzenia – stajemy się do niczego.

Akrobata

Nie samą walką żyje jednak Książę – prócz niej na każdym kroku przychodzi nam pokonywać różnego typu przeszkody. Osoby pamiętające Prince of Persia z końcówki lat osiemdziesiątych kojarzą zapewne doskonale zapadające się elementy powierzchni i wyskakujące z ziemi kolce. Jeżeli odzywają się sentymenty, tu tego typu „przeszkadzajek” jest mnóstwo. Ponownie istotną rolę w przygodzie odgrywa moc władania czasem, tym razem ograniczona dodatkowymi zasadami. Jeżeli np. zachce się nam przebiec po pobliskiej ścianie i w trakcie karkołomnej akrobacji pomylimy się, spadając, nie możemy wrócić do momentu gdy wciąż hasaliśmy odwróceni o blisko dziewięćdziesiąt stopni – moc cofa nas aż do chwili, gdy staliśmy jeszcze na krawędzi platformy.

Nowego wymiaru całej rozgrywce dodaje wykorzystanie wcześniej wspomnianych mocy i związanych z nimi elementów otoczenia. Przede wszystkim mowa tu o wodzie, która dostaje się dość szybko pod nasze władanie. W większości lokacji spotkamy się z życiodajną cieczą pod postacią wodospadów oraz tryskających pod ciśnieniem strumieni. Bohater ma możliwość tymczasowego ich zamrożenia, a tym samym zamienienia ich w świetne uchwyty i powierzchnie do wspinania się. Do „repertuaru” protagonisty doliczyć można zdolność odtwarzania przedmiotów i miejsc z przeszłości oraz szybki doskok do oddalonego wroga. Mieszanka tych elementów gameplayu sprawia, że końcowe etapy gry to prawdziwa jazda bez trzymanki, w której liczy się refleks, szybkie kojarzenie faktów i szuflowanie klawiszami pada godne zawodowców.

Ogromne wrażenie wywrzeć może to, w jaki sposób zaprojektowano poszczególne poziomy. Gra zaczyna się z rozmachem, by przeprowadzić nas przez mieszankę otwartych przestrzeni i wąskich, niebezpiecznych korytarzy, i doprowadzić do emocjonującego finału. Podróżujemy po olbrzymim zamczysku, wypełnionym pułapkami i na każdym kroku czujemy, jak wiele przebyliśmy lub ile zostało do pokonania. Co prawda niektóre z punktów kontrolnych mogły zostać lepiej rozłożone, co bez wątpienia oszczędziłoby nam solidnej dawki nerwów, jednak pomijając ten fakt pokonywanie poszczególnych poziomów jest naprawdę satysfakcjonującym wyzwaniem.

Nie-szkarada

Po ślicznym Prince of Persia z 2008 roku można odczuć lekki zawód widząc najnowszą odsłonę serii. Jednak to co dla jednych jest wadą, dla innych okaże się zaletą – gra po raz kolejny oferuje nam nieco mniej bajeczne i kolorowe klimaty. Choć fabułę gry i całą wizję zagrażającego światu zła należy przyjąć z przymrużeniem oka, nie czułem bym grał w coś brzydszego. Ot, po prostu, w coś zupełnie odmiennego stylistycznie. TFS nie powali nas na kolana oszołamiającą ilością detali, w dużej mierze towarzyszyć nam będzie brąz piasku i szarość kamiennych ścian zamku. Takie a nie inne podejście wymusiła koncepcja przyjęta w trylogii Piasków Czasu, jeżeli więc wykażemy się zaufaniem, nowy PoP odpłaci nam się z nawiązką świetnymi efektami związanymi z wodą, przykuwającymi uwagę projektami postaci czy miejscami w zamku, których z pewnością się nie spodziewamy. Naszej przygodzie towarzyszy spokojna, raczej nie wybijająca się z „tła” muzyka instrumentalna. Szkoda, że zabrakło w niej jakiegokolwiek wyróżniającego się utworu.

Efektowne i bezużyteczne

Jak przystało na grę konsolową, obecny rozdział Prince of Persia oferuje nam pewną dawkę osiągnięć. Szkoda, że zostały one potraktowane po macoszemu – po pierwszym przejściu, niespecjalnie koncentrując się na nich, moje konto zasiliło 740 dodatkowych punktów. Pozostałe to kwestia wczytania się i spełnienia określonych wymogów. Wyzwania mogłyby być większe, tym bardziej, że towarzysząca grze beta usługi UPlay wcale nie urozmaica postawionych przed nami zadań. Dodatkowe punkty w usłudze dostaniemy za przejście całej kampanii, choć możliwe było np. powiązanie ich z trybem wyzwań (taka Horda dla ubogich w wersji piaskowej).

Już po pierwszych prezentacjach The Forgotten Sands można było mieć nadzieję, że Ubisoft powróci na właściwą ścieżkę. Operacja ta udała się i – co ważne – poszła bez większych problemów. Gra przypomina klimatem i poziomem złożoności trylogię uwielbianą przez fanów elektronicznej rozrywki. Jednocześnie wprowadza solidną porcję elementów, dodających przygodzie świeżości. Czy można było zaoferować to w jeszcze bardziej przystępnej postaci? Niewątpliwie, pamiętajmy jednak, że każda kolejna zmiana spotkałaby się tak z aprobatą, jak i sprzeciwem. Spędziłem przy grze kilka naprawdę przepełnionych akcją godzin i z zainteresowaniem będę patrzył, dokąd teraz francuscy twórcy zabiorą Księcia. Póki co Zapomniane Piaski otrzymują bardzo mocne i zdecydowanie zasłużone osiem oczek.

Historia Księcia Persji narodziła się ponad dwadzieścia lat temu i od tamtego czasu, zaliczając swoje wzloty i upadki, nieustannie powraca na ekrany. W tym roku jest to powrót o tyle wyjątkowy, że odbywa się nie tylko na komputerach i konsolach, ale i w salach kinowych, za sprawą filmu w którego powstaniu swą rolę odegrał Jerry Bruckheimer, współtwórca Piratów z Karaibów. Dla nas najważniejszy jest jednak elektroniczny Prince of Persia.

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

2 KOMENTARZE

  1. Z tego co widzę to jest to murowany hit na najbliższy czas. Szkoda, że nie jest znana data premiery w Polsce, ale z drugiej strony są sklepy internetowe i dystrybucja elektroniczna;)

  2. Mi się PoP z 2008 roku niezbyt podobał. Miał archaiczny gameplay, co jest zapewne spowodowane niemal nieistniejącym poziomem trudności. IMO odbiera to jakąkolwiek przyjemność z gry.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here