Historia przemocy

W pisanie fabuły zaangażowało się słynne nazwisko panny Rhianny Pratchett. Autorka historii opowiedzianych w Mirror’s Edge, Heavenly Sword czy, w niedalekiej przyszłości, w Risen, zasłużyła na swoją pensję. Choć sama fabułą nie jest zbyt odkrywcza, to świetnie spełnia swoją rolę. Zgrabnie popycha akcję do przodu i tłumaczy to, co dzieje się na ekranie. Dostajemy też kilka nagłych zwrotów akcji. O mistrzostwo ocierają się natomiast dialogi i cały otaczający nas podczas gry świat. Odzywki i przyśpiewki Minionów, narracja Gnarla czy elfy-ekolodzy o niepewnej orientacji seksualnej to motywy, które pamięta się jeszcze długo po zakończeniu gry.

Zobaczyć piekło i umrzeć

Patrz w oczy. Oczy!!

Wszystko to okraszone jest grafiką, która widzieliśmy już w poprzedniej części. Wszystko jest tu przerysowane, humorystyczne i komiksowe, co jednak nie zmienia faktu, że w obecnych czasach przyzwyczajeni jesteśmy do innych standardów. O ile otoczenie i poszczególne etapy wyglądają dobrze, to już o animacji nie można powiedzieć zbyt wiele dobrego. Całe szczęście, że na tych niedociągnięciach zyskują wymagania sprzętowe. Nawet jeśli mamy u boku pięćdziesięciu pomocników, chrupnięcia zdarzają się wyjątkowo rzadko.

Napisałbym jeszcze coś o muzyce, ale zdałem sobie sprawę, że kompletnie nie zauważyłem jej istnienia. Na początku rozgrywki słychać było jaką mocniejszą, gitarową nutę, ale później? A może tylko mi się wydawało? Dźwięki i głosy postaci są na standardowo wysokim poziomie. Gnarl wygłaszający tezę, że zło zawsze znajdzie swoją drogę brzmi prawie tak doniośle jak Ron Perlman ze swoim „War, war never changes”, a wspomniane już przyśpiewki i pozdrowienia naszych głupiutkich podopiecznych to klasa sama dla siebie.

Beczka smoły

Produkcja Triumph cierpi też na sporą ilość wszelkiej maści bugów. Nasze jednostki nie zawsze radzą sobie z dotarciem do celu, zwłaszcza gdy towarzyszy nam ich większa ilość. Okazjonalnie zdarzają się problemy z wskazywaniem celu, a ręczne sterowanie naszymi podopiecznymi jest wybitnie nieintuicyjne. Nie są to błędy, które uniemożliwiłyby nam dalszą grę czy bezczelnie wyrzuciły nas do pulpitu, ale spore ich nagromadzenie, zwłaszcza w późniejszej fazie gry jest irytujące i daje mocno w kość. Kolejny minus należy się za zbyt długie checkpointy. I choć poziom trudności jest dużo niższy w porównaniu do poprzednich części i nie ginie się tu zbyt często, to powtarzanie, po raz kolejny, tego samego, dwudziestominutowego fragmentu gry ma mało wspólnego z rozrywką.

Wojsko w pełnym kamuflażu

Tym tropem docieramy do kolejnej bolączki, jaką jest sterowanie. Nieśmiertelne połączenie klawiatury z myszką mogłoby dać sobie radę i w Overlord II, gdyby tylko ludziom za to odpowiedzialnym starczyło chęci na dopracowani klawiszologii. Ręczne sterowanie Minionami, wykorzystywane dość często, egzekwujemy wciskając oba klawisze myszki. Ta czynność nie jest jeszcze zbyt wymagająca, ale jeśli jednocześnie musimy wskazać sługusowi przedmiot do podniesienia i sterować jego ruchem, jednocześnie pilnując reszty by wcisnęła odpowiednie płyty na podłodze, uruchamiające strumień wody… Można nabawić się zespołu cieśni nadgarstka i zespołu piany na ustach. Plotki mówiące o niemożności ukończenia gry bez pada są sporo przesadzone, co nie zmienia jednak faktu, że na konsolowym kontrolerze gra się dużo przyjemniej.

Wiele zła

A imię ich jest Legion

Grę dopełnia tryb multiplayer. Dwie mapy służą do potyczek bezpośrednich. Pierwsza polega na przejęciu jak największej ilości flag, w drugiej zaś celem jest zdobycie jak największej ilości złota. Dwie kolejne mapy wybiorą fani kooperacji – jedna z map polega na odpieraniu kolejnych fal przeciwników na arenie, na drugiej zaś razem z partnerem szturmujemy miasteczko zajęte przez wroga. W każdą z tych map możemy grać także przy jednym monitorze, w trybie split screen. To rozwiązanie wydaje się być dużo lepsze, zwłaszcza, ze znaleźć chętnego do gry w Internecie jest bardzo ciężko, a jeśli już nam się to uda, to zmagamy się głównie z koszmarnym lagiem i, po raz kolejny, ze sterowaniem, które w trybie dla wielu graczy wydaj się koszmarnie nieprecyzyjne i powolne.

Prawdy objawione

Do boju!

Podsumowując, trzecia cześć serii (nie licząc spin-offów), to porządny, rzemieślniczy kawałek kodu, który poleciłbym głównie graczom, którzy do tej pory nie mieli do czynienia z serią. Znajdziemy tu ciekawą fabułę, świetny humor i, co według obecnych standardów jest nie lada wyczynem, dwanaście godzin rozgrywki. Jeśli zaś jesteś fanem serii Overlord, radzę poczekać, aż gra ukaże się jednej z tańszych serii, bowiem zbyt mało tu zmian, by rzecz można było nazwać pełnoprawnym sequelem.

Kampania zła rozpoczęła się w roku 2007. Nasz wierny pomocnik Gnarl obudził nas, Wielkiego Złego, z katakumb, byśmy jeszcze raz mogli szerzyć destrukcję, pożogę i inne synonimy zniszczenia. W dodatku do gry, wydanym w tym samym roku Raising Hell, byliśmy świadkami upadku naszego „bohatera”. Na końcu okazało się jednak, że jedna z naszych nałożnic jest w stanie błogosławionym, co pozwoliło nam liczyć na kolejną część apokalipsy.

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

7 KOMENTARZE

  1. Odcinanie kuponów , wystarczyło mi demo i po przejściu nie zauważyłem nic takiego rewolucyjnego co by skłaniało do zakupu. Faktycznie dla tych co jeszcze Overlorda( cały czas kojarzy mi sie z Overlord na Amigę 😉 nie widzieli mogą się na niego skusić dla reszty szkoda kaski

  2. Kurde w wersji na Wii nie można trzepać nawet jednej foczki ale i tak gra jak dla świeżego w serii jest zabawna-taki trochę Shrek. Mówię o Dark Legend nie dwójce. Recenzja jak zwykle trzyma poziom i pion.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here