Na najnowszy symulator u-boota od UbiSoftu czekałem z niecierpliwością i obawą. Czy po raz kolejny otrzymamy produkt niekompletny, pełen błędów, czy może tym razem rumuński oddział wydawcy stanie na wysokości zadania i odda w nasze ręce świetny i grywalny tytuł? Tego, co ostatecznie trafiło w moje ręce nie mogłem się spodziewać…

O eXperience 112 mówi się ostatnimi czasy bardzo dużo. Z jednej strony tytuł ten jest anonsowany jako swoista rewolucja w grach przygodowych – coś, co spowoduje, że już nigdy nie sprawią nam przyjemności przebrzydłe, mdłe i ohydne point and clicki, z drugiej natomiast ci, którzy już weń grali, sugerują, że o żadnej rewolucji mowy w ogóle być nie może, a gra stanowi zaledwie przeciętnej wielkości wyprysk na twarzy przygodowego świata. Kto ma rację? Jeśli miałeś okazję, drogi Czytelniku, zapoznać się z beta testem eXperience 112, który opublikowaliśmy na Valhalli w ramach mojego elektronicznego pamiętnika, to wiesz, że osobiście skłaniam się ku tej drugiej opcji. Opowieści o nowym spojrzeniu na gatunek można bowiem między bajki włożyć, a produkt jest tylko irytującym potworkiem, którego całkowite ukończenie przypadnie w udziale nielicznym. W niniejszym tekście zamierzam przytoczyć argumenty na poparcie tej tezy, jednak nie zostaną one przeze mnie podane w standardowej formie znanej z większości recenzji. Wąską grupę tradycjonalistów zapraszam do zapoznania się ze wspomnianym wyżej klasycznym beta testem, który oddaje całą prawdę na temat produktu i znajduje się tutaj. Wszystkim innym jednak polecam sprawdzenie, co też na temat eXperience 112 miała do powiedzenia sama Lea Nichols – główna bohaterka gry. Oddajemy jej głos… a raczej klawiaturę.

Ladies and gentlemen!

Pobudka!

Nazywam się… kurczę, ten wysoki koleś w koszulce z głupkowatym obrazkiem już powiedział jak się nazywam. Przez lata razem z innymi naukowcami pracowaliśmy odcięci od świata na pokładzie tankowca i nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu często dla pieniędzy wielu z nas decyduje się na porzucenie szarugi codziennego życia, gdyby nie to, że nijak nie jestem w stanie sobie przypomnieć, jak ta cała nasza ekspedycja naukowa się skończyła. Odnoszę wrażenie, że ostatnich kilkadziesiąt lat wegetowałam przypięta do jakiejś skomplikowanej aparatury i dopiero kilkanaście dni temu udało mi się obudzić i odczepić od tego ustrojstwa.

Sammy, no wiesz co…

Wkrótce po tym jak wreszcie stanęłam na nogi, zorientowałam się, że jestem na pokładzie statku całkiem sama. To okropne, wszystko tak kiedyś tętniło życiem, a teraz jedyne, z czym można się zaprzyjaźnić to przerośnięty karaluch siedzący nie wiedzieć czemu do góry nogami na jednej z kamer. Ale zaraz… nie tak do końca byłam na okręcie sama. Jakiś koleżka siedział przy pulpicie w sterowni i obserwował mnie. Trochę się bałam, mógł to przecież być jakiś napalony erotoman, ale postanowiłam zaryzykować i poprosić go o pomoc. W sumie sama jedna nie byłabym w stanie nawet wyjść z kajuty, nie mówiąc już o opuszczeniu okrętu i wróceniu do domu, zagadałam więc, licząc na to, że elektronika pomieszczenia jeszcze nie została strawiona przez mojego przyjaciela karalucha i że gość w sterowni mnie usłyszy. I nie uwierzycie. Zareagował! Poruszył kamerą tam i z powrotem na znak, że chce mi pomóc. Kurczę, po raz pierwszy w życiu ktoś zechciał mi pomóc. Profesor Zeitfel, który kierował naszą ekipą naukowców na statku przyzwyczaił mnie, że każdy może liczyć tylko na siebie, a tu taka niespodzianka. Swoją drogą nadęty bufon był z tego Zeitfela, miałam szczerą nadzieję, że mój wybawca jest inny i że nie chce mnie wpuścić w maliny. Ha, nie chciał! Gość w sterowni zaczął reagować na moje polecenia, dzięki czemu mogłam wydostać się z kajuty, w której kiblowałam pół życia i pospacerować po okręcie.

Voyage, voyage

Szykujemy mięsko na grilla

Trochę się tam zmieniło. Nie, nie chodzi mi o to, że nikt dawno nie sprzątał i tu i tam zalegał kurz, lecz o to, że na pokładzie było pełno ten tego, no wiecie, trupów. Trochę to dziwne, bo powinny były już dawno ulec rozkładowi, ale może nie było w okolicy żadnego dobrego przedsiębiorcy pogrzebowego i tak sobie po prostu leżały latami. Ale nieważne, zawsze byłam dobra na studiach z morfologii, a na sekcjach zwłok bardzo mi się podobało, nie stanowiło to więc dla mnie większego problemu. Gorzej z tym, że kończył mi się tlen. Na szczęście z pomocą tego miłego kolesia siedzącego w pokoju zwierzeń udało mi się rozwiązać nie tylko ten, ale i inne problemy, które postawił przede mną los. Fajny chłop. Taki by mi się przydał w życiu, nie musiałabym zawsze robić wszystkiego sama.

Może to, co teraz napiszę wyda się co poniektórym z was dziwne, ale jak z perspektywy czasu na to patrzę, to nawet mi się na tym statku podobało. Serio. Mówiąc językiem ludzi z „Agenta” przeżyłam wspaniałą przygodę i wcale nie żałuję, że żeby móc odkryć cały szereg tajemnic najpierw musiałam przeleżeć kilkadziesiąt lat na kozetce. A końcówka, mamusiu, finał całego tego uwalniania się ze statku przerósł moje najśmielsze oczekiwania. No dobra, nigdy nie oczekiwałam, że mnie zamkną i będą karmić probówką – chodziło mi raczej o to, że nie sądziłam, że leżące wszędzie zwłoki zaprowadzą mnie do całkiem innego świata. Tak wiem, miałam nie rozgadywać się na jego temat, bo może sami się nim zainteresujecie, ale jest tam naprawdę pięknie i nie żałuję ani chwili.

Sposób na nudę w pracy?

Ale powiem wam, że czułam, iż kolo w sterowni się nudzi. Mnie na dole się bardzo podobało, bo w końcu nie na co dzień przychodzi człowiekowi uwalniać się z przerośniętej łódki nafaszerowanej kamerami. On jednak, mimo całego entuzjazmu, z jakim przywitał mnie jeszcze w kajucie, na pewnym etapie zaczął mieć dość. Może faceci szybciej pękają? Tak czy inaczej jednak zaczął robić sobie coraz dłuższe przerwy i kilka razy nawet zostawiał mnie na kilka dni samą sobie – pech chciał, że akurat jak sobie robił dłuższe wolne stałam w windzie i nabawiłam się przez to niezłego przeziębienia, ale no cóż, mężczyźni, empatii od nich nie wymagam, no bo i gdzie by ją mieli kupić. Miał chłop potrzebę samotności to sobie poszedł – jego prawo. Dobrze, że zawsze wracał – w sumie zeszło nam ze dwadzieścia godzin, gdyby mnie zostawił tak w osiemnastej, to chyba bym się pocięła pancerzykiem karalucha. Nie wiem, może mu płacili za to, że mi pomagał – w sumie wcale bym się nie zdziwiła.

Swoją drogą misiek w sterowni wydawał się być niegłupi, kazałam mu więc czytać te wszystkie nudne i przydługie dokumenty, które znajdowały się w komputerze i wyłapywać z nich użyteczne informacje. Sama nigdy nie miałam na tyle cierpliwości, żeby ogarnąć ten cały projekt i wolałam zajmować się tylko moją działką (wiem, że ćpali, ja nie o tym). I powiem wam, że się sprawdził. No, no, brawo, nie sądziłam, że taki z niego intelektualny orzeł.

Corel?Paintshop?

I to by było na tyle. Wiem, że irytowało go to, że wszystko na ekranie brzydko się wyświetla, ale nic na to nie mogłam poradzić, nie ja te kamery w końcu kilkadziesiąt lat temu kupowałam. Starałam się mu natomiast urozmaicać życie przenośnym magnetofonem, na którym miałam nagrane co ładniejsze kawałki mojej młodości. Nie, nie żaden Mieczysław Fogg, ale też niczego sobie to było, myślę. Ot, taka przyjemna relaksacyjna muzyczka – przydawała mu się, kiedy się wkurzał.

Jeszcze jedno i już kończę, bo zaraz mnie pozbawią resztek prowiantu. Nie wiem, czy ten dobry człowiek w sterowni zauważył, ale dość długo uczyłam się polskiego zanim pozwolono mi obudzić się w jego kraju. Mówią, że nawet nieźle opanowałam ten pogański język i brzmiałam całkiem naturalnie. Podobno napisy też wyświetlały się bez większych błędów – fajnie, dużo pracy w to włożyłam, żeby tak było.

Koleś w koszulce ze śmiesznym obrazkiem coś wspominał, że dostałam jakąś ładną notę jak w „Tańcu z gwiazdami”. Ile to znowu było? Nigdy nie miałam pamięci do liczb. 6,5? O właśnie! Mówią, że to dobra nota, bo on jest wymagający i dość często kosi na cyferkach. Ja tam w sumie nie wiem, czy dobra, myślę jednak, że jak kiedyś jeszcze się spotkamy, to oceni mnie lepiej. Mam taką nadzieję. Dziękuję za uwagę.

Oklasky!

Dziękujemy Lei Nichols za przekazanie nam tych ciepłych słów. Uprzedzając pytania odpowiadam – nie, szanowna pani naukowiec nie ma ilorazu inteligencji w granicach przyjmowanych zazwyczaj dla zwierząt rolnych. Może jej po prostu długa i nudna podróż trochę zaszkodziła.

I to by było na tyle, jeśli chodzi o recenzję eXperience 112. Jako że testowana polska wersja gry posiadała jeszcze drobne błędy, które zgodnie z zapowiedzią miały zostać usunięte do czasu opublikowania wersji pudełkowej, przyjmuję, że tak się stało. Kiedy tylko otrzymamy sklepowe wydanie sprawdzimy, czy Techland dotrzymał słowa i jeśli tylko będzie taka konieczność opublikujemy epilog. Mamy jednak nadzieję, że tego typu potrzeba nie wystąpi i polscy gracze otrzymali produkt wolny od wad.

Przedsiębiorca pogrzebowy wspomniany na wstępie na stwierdzenie „My wiemy już wszystko” odpowiedział pytaniem „Czy to znaczy, że mogę już odejść?”. Ja również żegnam się dziś z grami Lexis Numerique. Mam nadzieję, że ta francuska firma wyciągnie wnioski z błędów popełnionych w eXperience 112 i że następna ich gra zasłuży u nas na wyższą notę.

W jednym z moich ulubionych brytyjskich seriali – „Allo, allo” – porucznik Gruber (ten od małego czołgu) przesłuchanie przedsiębiorcy pogrzebowego zaczął od: „My wiemy już wszystko”. Dziś z czystym sumieniem również ja mogę wypowiedzieć te słowa, oto bowiem grałem nie tylko w ogólnodostępne demo eXperience 112, ale też w angielską betę oraz finalną, polską wersję tego tytułu. Co więc powinienem uczynić, skoro wiem wszystko na temat przygód Lei Nichols? Napisać recenzję? No niby, ale to przecież takie klasyczne.

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

12 KOMENTARZE

  1. W zasadzie w poprzednim artykule sammy’ego, traktującym o Experience 112, napisałem wszystko co sądzę o tym tworze. Teraz chcę jedynie dodać kilka słów przestrogi dla nieświadomych tego co chcą uczynić:Jeżeli jesteś wieloletnim, zagorzałym miłośnikiem gier adventure, pod żadnym pozorem nie kupuj eXperience 112. Jeżeli nie jesteś wieloletnim zagorzałym miłośnikiem gier adventure, pod żadnym pozorem nie kupuj eXperience 112. To w zasadzie tyle. Te parę gorzkich słów, w doskonały sposób odzwierciedla co myślę o produkcie studia Lexis Numerique. Spoczywajcie w pokoju i nie róbcie więcej krzywdy gatunkowi, który istniał na długo przed tym, zanim napisaliście pierwszą w życiu linijkę kodu. Amen. ps. Za progiem stoją już Simon the Sorcerer 4 i Overclocked, na które to z całą pewnością warto będzie wydać ciężko zarobione dukaty.

  2. Gram Ci ja w to powoli bo czasu mało, i nie skończyłęm, więc ciężko powiedzieć czy się znudzi. Na razie mogę powiedzieć jedno – Veto! Właściwie dla całego tekstu. Szczególnie rozbawił mnie fragment

    Gorzej z tym, że kończył mi się tlen.

    nie wiem jakie dostałeś tłumaczenie, ale Hydroxide Oxydrin to na pewno nie jest tlen. . . EDIT – @digital_cormac: Simona 4 można kupić już w Polsce dzięki wydawnictwu City Interactive.

  3. wujo444 -> Może jak będziesz grał baaaardzo powoli, to się nie znudzi. Dla mnie jednak gra to nie może być przygoda na godzinę tygodniowo, gra ma mi sprawiać przyjemność, a eXperience 112 po pierwszych 2-3 godzinach mi sprawiać przyjemność przestało, zastępując radość z grania frustracją. I masz rację – wodorotlenek oksydryny był panience potrzebny, z tym że użycie tego terminu w tekście mogłoby być dla niewtajemniczonego w fabułę czytelnika ciężkostrawne. digital_cormac -> Simon taki sobie – trochę odstaje poziomem od tego, co pamiętamy z poprzednich cześci, ale da się zagrać (dałem w jakimś serwisie 7), natomiast na Overclocked bardzo sobie ostrzę zęby, bo Moment of Silence uwielbiam – dziś nawet dostałem Overclocked, jak się uporam z przygodówkami wcześniejszymi, to zagram i sprawdzę, czy warto.

  4. Gdybyś użył terminu „lekarstwo” wszystko byłoby ok. Nie wiem natomiast, czemu pani doktor go przyjmuje – wiem że jest lekarstwem, ale tak rozpaczliwe poszukiwanie nie jest w żadnym momencie uzasadniane. Dziur sporo, ale mam nadzieję na wyjaśnienie. Jeszcze napiszę więcej o grze.

  5. To nie jest recenzja, tylko typowy paszkwil. . . W dodatku widać, że autor albo miał ultra-zły humor danego dnia, albo ogólnie ego nieco szwankuje, albo po prostu mu się totalnie nie chciało i wylał kubeł nieczystości „dla sportu”. Nie widzę w tej „recenzji” odniesień do gry, tak jakby zapoznanie się z nią było dla „autora” nie tyle trudne, co raczej niemożliwe, zapewne z powodu niechcenia. Ogólnie – recenzję oceniam na PAŁĘ! Naucz się podstaw krytycznego podejścia do rzeczywistości (m. in. poznawania faktów). Wujo444: nie mógł dostać ŻADNEGO tłumaczenia, bo wodorotlenek oksydryny był tak tłumaczony od początku. Autor nawet nie widział gry na oczy, moim zdaniem. Nie wiem, jakim prawem śmiał obsmarować tak czyjś trud, w ogóle nie mając pojęcia o tym, co pisze. Ja bym takiego „recenzenta” wywalił na bruk! I będę o to wnioskował do serwisu Valhalla. . .

  6. tygrysie -> Nigdy w życiu nie ryzykowałbym stwierdzenia, że powyższy tekst jest merytoryczną recenzją gry eXperience 112. Wprost przeciwnie, z merytorycznością tekst ma niewiele albo prawie nic wspólnego. Jak dla mnie jest to luźna wariacja nt. ww. gry i przeczytanie samego wstępu wystarczy, żeby się zorientować, o co mi chodziło. WŁAŚCIWY TEKST natomiast znajduje się pod linkiem w pierwszym akapicie – naprawdę nie widzę sensu w dwukrotnym pisaniu tego samego, stąd też ku uciesze samego siebie zdecydowałem się trochę życie czytelnikom Valhalli urozmaicić. Zapraszam do zapoznania się z beta testem i dopiero później do oceniania, czy miałem rację oceniając tak grę, czy też nie. Jeżeli chodzi o moje pobudki, to humor mam zawsze dobry (nawet kiedy przychodzi mi się zmierzyć z takimi potworkami jak ta gra), ego w normie z tendencją zwyżkową, chciało mi się i nie uprawiam przed komputerem sportu :-)Dodam jeszcze tylko, że patrząc na oceny na światowych fachowych serwisach nie jestem w moich odczuciach osamotniony. Każdy ma prawo do własnego zdania, mnie jednak rzeczony tytuł do gustu nie przypadł i myślę, że wsytarczająco merytorycznie to udowodniłem w beta teście.

  7. sammy: faktem jest, że nad polską wersją pracowało mnóstwo naprawdę zaangażowanych ludzi i stworzyli coś lepszego od oryginału, dlatego obsmarowywanie jednej z nielicznych wartych zauwazenia gier tylko dlatego, że nie podobała Ci się rozgrywka, to brak profesjonalizmu. De facto podkreślasz tu, że drugi tekst powstał całkowicie na podstawie znajomości angielskiej bety. A tymczasem w polskiej wersji wiele aspektów zostało skorygowanych, nie mówiąc o tym, że sam język gry uległ znaczącej transformacji. Oceny w światowych serwisach nie przystają do tego efektu, jaki udało się osiągnąć przez ponad 3 miesiące ciężkiej pracy nad tym tytułem, dlatego bądź tak miły i wyrzuć do kosza tę „recenzję”, która z rzemiosłem krytyka i jego prawidłami nie ma nic wspólnego. Wolność prasy i ochrona dziennikarzy przed skutkami tego, co wypisują, są wyznaczane przez taką cienką granicę, którą można nazwać rzetelnością dziennikarską. W momencie, gdy ta granica zostanie przekroczona i tekst nosi wszelkie znamiona tendencyjnej produkcji na zlecenie, dziennikarz traci obiektywizm i wypisuje kalumnie pod adresem dzieła, jeden z autorów ma prawo się obrazić i dochodzić odszkodowania.

    • sammy: faktem jest, że nad polską wersją pracowało mnóstwo naprawdę zaangażowanych ludzi i stworzyli coś lepszego od oryginału, dlatego obsmarowywanie jednej z nielicznych wartych zauwazenia gier tylko dlatego, że nie podobała Ci się rozgrywka, to brak profesjonalizmu.

      Wybacz, jeśli Twoim zdaniem beznadziejna gra ze świetną polską wersją językową zasługuje na 9/10, to ja się nijak z tym zgodzić nie potrafię. Oceniamy produkt, a polska wersja jest tylko jego częścią, w dodatku nie kluczową, dlatego też trudno jest postawić eXperience 112 wysoką ocenę, kiedy pośród większości elementów zasługujących na krytykę znajdzie się jeden mały (w tym wypadku polska wersja językowa), który jest naprawdę dobry.

      De facto podkreślasz tu, że drugi tekst powstał całkowicie na podstawie znajomości angielskiej bety. A tymczasem w polskiej wersji wiele aspektów zostało skorygowanych, nie mówiąc o tym, że sam język gry uległ znaczącej transformacji.

      Jakbyś przeczytał beta test, tobyś wiedział, że oceniałem tylko i wyłącznie elementy stricte gatunkowe. Nie obniżałem oceny za błędy, nie krytykowałem angielskiego dubbingu – uznałem, że na ocenę tych elementów przyjdzie czas w przyszłości. I rzeczywiście, powyższy tekst powstał na podstawie udostępnionej przez dystrybutora już polskiej wersji gry i Lea Nichols chwali polonizację. Poza tym w recenzji zakładam, że drobne błędy, które moja polska wersja gry zawierała, zostały usunięte. Wystarczyło przeczytać obydwa teksty, żebyś o tym wiedział.

      Oceny w światowych serwisach nie przystają do tego efektu, jaki udało się osiągnąć przez ponad 3 miesiące ciężkiej pracy nad tym tytułem, dlatego bądź tak miły i wyrzuć do kosza tę „recenzję”, która z rzemiosłem krytyka i jego prawidłami nie ma nic wspólnego.

      Jeśli kiedyś założymy w Valhalli kącik polonizatora, to z pewnością Twoja ciężka praca zostanie doceniona. Dopóty jednak dopóki oceniamy całą grę komputerową, 3 miesiące Twojej ciężkiej pracy na niewiele się zdały.

      Wolność prasy i ochrona dziennikarzy przed skutkami tego, co wypisują, są wyznaczane przez taką cienką granicę, którą można nazwać rzetelnością dziennikarską. W momencie, gdy ta granica zostanie przekroczona i tekst nosi wszelkie znamiona tendencyjnej produkcji na zlecenie, dziennikarz traci obiektywizm i wypisuje kalumnie pod adresem dzieła, jeden z autorów ma prawo się obrazić i dochodzić odszkodowania.

      Pytanie jednak, co jest rzetelnością dziennikarską (bo chwalenie eXperience 112 na pewno rzetelnością nie jest), a co nią nie jest. Cienkiej granicy w powyższym tekście nie przekroczyłem, starałem się na tyle na ile to jest możliwe w subiektywnej formie literackiej, jaką jest recenzja, oceniać grę rzetelnie, a autor gry może jedynie mieć pretensje do siebie, że się wziął za tworzenie marnego dzieła i że niestety marne dzieło pozostanie zawsze marnym dziełem, bez względu na to, ile pracy w jego opakowanie włożymy.

  8. Zaraz, niech dobrze zrozumiem zarzuty pana Tygrysie. Domyślać się można, że był członkiem grupy tłumaczy przekładających eXperience. Sammy w swojej recenzji twierdzi, że gra jest słaba (i nie tylko on), o tłumaczeniu wspominając mało lub w ogóle. Skąd więc i po co całe to ciskanie się?Pomijam już w ogóle kwestię subiektywizmu każdej recenzji.

  9. Cujo -> Dokładnie tak. A już na czarną komedię zakrawa fakt, że ja akurat polonizację w odrębnym akapicie recenzji chwalę:

    Jeszcze jedno i już kończę, bo zaraz mnie pozbawią resztek prowiantu. Nie wiem, czy ten dobry człowiek w sterowni zauważył, ale dość długo uczyłam się polskiego zanim pozwolono mi obudzić się w jego kraju. Mówią, że nawet nieźle opanowałam ten pogański język i brzmiałam całkiem naturalnie. Podobno napisy też wyświetlały się bez większych błędów – fajnie, dużo pracy w to włożyłam, żeby tak było.

  10. Sammy: tak, jestem tlumaczem, ktory przelozyl experience 112, zreszta w calosci. Nie dziekuje, bo do pochwal nie wypada sie przyznawac. Natomiast gralem w gre i mimo, ze nie jestem fanem przygodowek (choc swego czasu troche „little graveyard humour there” zaliczylem), gra wciagnela mnie tak, jak malo ktora. Nie mialem rowniez zastrzezen, poza kilkoma bledami, ktore nie odstawaly wagowo od produkcji EA, Bethesdy czy innych gigantow. Prosze mi uwierzyc, ze przed wystosowaniem protestu spytalem o zdanie kilku osob, ktore gre widzialy na oczy wiecej niz raz, w tym takze tych, ktore nad nia pracowaly. Siedem opinii sprzecznych z opinia Sammy’ego, plus moja. Prosze wiec, tejknij pod konsyderacje: bronie samej gry, a nie swojej pracy – co chyba wydaje sie oczywiste, biorac pod uwage, jak niestosownie moglbym sie zachowac, pieklac sie w obronie wlasnego dziela. . . Zas co do rzetelnosci. . . Postaram sie wyluszczyc metodyke krytyki dziennikarskiej w kilku slowach. Zadaniem krytyka jest ocena zmierzajaca ku obiektywnej, oparta na faktach oraz analizie elementow dziela popartej wiedza i doswiadczeniem recenzenta. Wrazenia subiektywne sa wrogiem dobrej recenzji. Moga sobie pozwolic na nie jedynie uznane autorytety, z ktorych zdaniem z definicji mozna sie liczyc, gdyz poparte jest ono wyksztalceniem, wieloletnim doswiadczeniem i zaufaniem rzeszy czytelnikow, ktorzy nie wysylaja do redakcji protestow ws. recenzji pisanych przez wspomniane autorytety. Pisac dalej? Aha, jeszcze taka stara, niepisana zasada, zaslyszana od jednego z najwiekszych krytykow muzyki rozrywkowej XX wieku. „Jezeli chwalic, to slabszych. Jezeli ganic, to najwiekszych. Wielcy swietnie sobie poradza, a slabsi na pewno stana sie lepsi”. Oczywiscie, bez doslownosci. . . Na tym mozna chyba zakonczyc moje zale pod adresem recenzji. Mozna byloby zarzucic brak wywazenia, ja jednak mam troche doswiadczenia w tej materii i potrafie czytac miedzy wierszami. Nie twierdze, ze Lexis Numerique to nowicjusze, ale zarowno ta firma, jak i Techland, na pewno potentatami rynkowymi o dominujacej pozycji nie sa. Jednak firmie L. N. oberwalo sie duzo bardziej, niz na to zasluzyla. Niedawno ktos mi powiedzial: „Dlaczego ci ludzie tak czepiaja sie gier o mniejszych budzetach, oceniajac je na rowni z megaprodukcjami za wiele milionow? Jedna gra kosztuje 200 zlotych, a druga 40. . . 80. . . Nie spodziewajmy sie tego samego w jednej i drugiej”. To chyba trafny komentarz wycelowany w „wywazenie” komentowanej recenzji. W Experience 112 nie spodziewalem sie cudow-niewidow, a efekt mile mnie zaskoczyl. Fabula spojna i zawierajaca po wielokroc ciekawsze tresci, niz setki innych gier. Prawde mowiac, tak dobrze skonstruowany ORYGINALNY swiat sci-fi pamietam tylko w takiej starej gierce Albion. No i moze w System Shocku 2, ale to juz inna bajka. Grafika przyzwoita, choc mogla byc lepsza. Tryby kamer dopracowane IMHO swietnie (szczegolnie podoba mi sie termowizja). Dzwiek – miodzio. Dodatkowo, jesli posluchasz podkladu do menu glownego – zauwazysz, ze takze zostal spolszczony! Co jeszcze. . . Sterowanie – realistyczne. Lea jest oslabiona, ma zaniki w pamieci. . . wszystko sie zgadza. Oczywiscie, bywa tez, ze sie zatnie (mimo usilnych prob udalo mi sie ja zaciac tylko na schodach w jednym miejscu). Intranet korporacyjny w grze tez ma rece i nogi. Teksty wygladaja wiarygodnie. Naprawde nie wiem, do czego moglbym sie w tej grze przyczepic. . . Przeszedlem cala bez jednej zawieszki. Dla porownania, Battlefield 2142 wiesza sie czesto, a na Obliviona rzucalem miesem 10x bardziej, anizeli na Experience 112. Powtorze jeszcze raz. Ta recenzja byla dla mnie i siedmiu innych osob SZOKIEM. Gdyby nie ta gleboka rozbieznosc, nigdy bym Wacpana o nic nie posadzil, bo stylistycznie tekst jest godny laurki. Jest jednak merytorycznie niesprawiedliwa dla gry, ktora JEST godna polecenia, moze tylko przy zalozeniu, ze kupujacy nie jest wscieklym klikaczem przywyklym do wartkiej akcji, bo w Experience 112 wszystko rzeczywiscie toczy sie w naturalnym tempie, nieco przyduszonym tym drobnym faktem, ze Lea nie jest w najlepszej kondycji fizycznej. Moze teraz moje stanowisko wyda sie Szanownemu Krytykowi. . . nieco bardziej uzasadnione. Pozdrawiam,Andrzej Wroblewski

    • Na początek chciałem przeprosić za to, że dopiero teraz odpisuję, ale jak każdy redaktor Valhalli spędzałem łikend majowy z dala od domu, delektując się drinkami i wylegując się na hamaku.

      Sammy: tak, jestem tlumaczem, ktory przelozyl experience 112, zreszta w calosci. Nie dziekuje, bo do pochwal nie wypada sie przyznawac. Natomiast gralem w gre i mimo, ze nie jestem fanem przygodowek (choc swego czasu troche „little graveyard humour there” zaliczylem), gra wciagnela mnie tak, jak malo ktora. Nie mialem rowniez zastrzezen, poza kilkoma bledami, ktore nie odstawaly wagowo od produkcji EA, Bethesdy czy innych gigantow.

      Niebędąc fanem przygodówek chyba trudno jest Ci stwierdzić, jak wypada gra eXperience 112 jako przygodówka. To tak jakbym wsiadł do Poloneza i zachwalał komfort jazdy, podczas gdy nigdy nie jechałem żadnym innym samochodem – przyznasz, że jakoś ciężko wtedy o właściwy i realistyczny punkt odniesienia, dlatego też argumenty w stylu „wciągnęła mnie tak jak mało która” wypadają raczej średnio. Zresztą ani EA, ani Bethesda, ani inni giganci nie tworzą przygodówek albo wcale, albo od dawna, wypadałoby więc nawiązać do produktów innych producentów, skoro już się licytujemy na firmy.

      Prosze mi uwierzyc, ze przed wystosowaniem protestu spytalem o zdanie kilku osob, ktore gre widzialy na oczy wiecej niz raz, w tym takze tych, ktore nad nia pracowaly. Siedem opinii sprzecznych z opinia Sammy’ego, plus moja. Prosze wiec, tejknij pod konsyderacje: bronie samej gry, a nie swojej pracy – co chyba wydaje sie oczywiste, biorac pod uwage, jak niestosownie moglbym sie zachowac, pieklac sie w obronie wlasnego dziela. . .

      No dobrze, ale jeśli tych siedem osób okaże się takimi samymi jak Ty użytkownikami (czytaj przygodowymi laikami), to ich zdanie, choćby nawet było ich nie 7, a całe miliony, nie jest zbyt dużo warte. Ale żeby nie było, że się wymądrzam proponuję najprostszy test: przejdźmy od rozmowy opartej na ogólnikach w stylu „gra jest cacy/gra jest be” do rozmowy o szczegółach – z radością odpowiem na Waszą (Twoją plus tych siedmiu) polemikę z poszczególnymi fragmentami mojej recenzji – tymi dotyczącymi najdrobniejszych szczegółów tekstu, z którymi się nie zgadzacie – jeśli rzeczywiście są elementy gry, które potraktowałem krzywdząco, taka polemika pomoże je wyłuszczyć, a ja wtedy przyznam się do błędu.

      Zas co do rzetelnosci. . . Postaram sie wyluszczyc metodyke krytyki dziennikarskiej w kilku slowach. Zadaniem krytyka jest ocena zmierzajaca ku obiektywnej, oparta na faktach oraz analizie elementow dziela popartej wiedza i doswiadczeniem recenzenta. Wrazenia subiektywne sa wrogiem dobrej recenzji. Moga sobie pozwolic na nie jedynie uznane autorytety, z ktorych zdaniem z definicji mozna sie liczyc, gdyz poparte jest ono wyksztalceniem, wieloletnim doswiadczeniem i zaufaniem rzeszy czytelnikow, ktorzy nie wysylaja do redakcji protestow ws. recenzji pisanych przez wspomniane autorytety. Pisac dalej?

      Pisać, pisać, może w końcu do czegoś dojdziemy. Nie zgadzam się z tym, co opisałeś powyżej. Elementy subiektywne są w recenzji konieczne – trudno jest napisać recenzję bez nich – nie bawimy się przecież w opis, a w krytykę opartą na rzeczowych argumentach. Recenzja nie wygląda tak: „Grafika została przedstawiona w pełnym trójwymiarze, a wszystkie melodie wykonuje orkiestra symfoniczna”, ale raczej tak: „Grafika została przedstawiona w pełnym trójwymiarze, co udało się znakomicie, jest ona bowiem bardzo kolorowa i realistyczna. Wszystkie melodie w wykonaniu orkiestry symfonicznej są żywe, różnorodne i wpadają w ucho, co wpływa pozytywnie na osbiór całości”. Subiektywizm? Tak, bo jednemu podoba się oprawa graficzna kolorowa i dźwięki żywe, a innemu grafika bardziej stonowana, a muzyka spokojna. Rzecz jednak w tym, żeby najpierw coś opisać, a później ocenić. Dobra recenzja składa się z części opisowej i krytycznej – krytykowanie czegoś bez rzeczowych argumentów to owszem jest nadużycie, ale staramy się na Valhalli, żeby każda krytyka stosowną argumentację posiadała i szanowny Pan taką znajdzie w moim beta teście.

      Nie twierdze, ze Lexis Numerique to nowicjusze, ale zarowno ta firma, jak i Techland, na pewno potentatami rynkowymi o dominujacej pozycji nie sa. Jednak firmie L. N. oberwalo sie duzo bardziej, niz na to zasluzyla. Niedawno ktos mi powiedzial: „Dlaczego ci ludzie tak czepiaja sie gier o mniejszych budzetach, oceniajac je na rowni z megaprodukcjami za wiele milionow? Jedna gra kosztuje 200 zlotych, a druga 40. . . 80. . . Nie spodziewajmy sie tego samego w jednej i drugiej”. To chyba trafny komentarz wycelowany w „wywazenie” komentowanej recenzji.

      Ale ta gra nie została w Polsce wydana w budżetowej serii, a w normalnej rynkowej cenie. Zazwyczaj gry wydane w niskiej cenie ocenia się nieco mniej krytycznie, a może inaczej – takie gry są oceniane według tych samych kryteriów, co wszystkie inne, na koniec jednak ocena końcowa gry jest przez niską cenę łagodzona – nie należy przecież wymagać od gry stworzonej przez jednego człowieka (np. : Barrow Hill, któremu gdzieś dałem aż 7/10 mimo grafiki wołającej o pomstę do nieba) efektów porównywalnych z pracą dziesiątek ludzi.

      W Experience 112 nie spodziewalem sie cudow-niewidow, a efekt mile mnie zaskoczyl. Fabula spojna i zawierajaca po wielokroc ciekawsze tresci, niz setki innych gier. Prawde mowiac, tak dobrze skonstruowany ORYGINALNY swiat sci-fi pamietam tylko w takiej starej gierce Albion. No i moze w System Shocku 2, ale to juz inna bajka.

      Ha, fabułę chwalę, nie czytałeś :-):-):-)

      Grafika przyzwoita, choc mogla byc lepsza.

      Tak napisałem, chociaż na przykład Digital Cormac ocenia ją znacznie bardziej krytycznie.

      Tryby kamer dopracowane IMHO swietnie (szczegolnie podoba mi sie termowizja).

      Przeszedłeś grę do końca? Zabawa kamerami po pierwszych dwóch, trzech godzinach grania się nudzi i przez całą resztę zabawy ta opcja może tylko wkurzać.

      Dzwiek – miodzio. Dodatkowo, jesli posluchasz podkladu do menu glownego – zauwazysz, ze takze zostal spolszczony!

      Dźwięk też mi się spodobał – od czasu Dreamfalla nie było nic tak ładnego pod tym względem. Podkładu w menu słuchałem, ale „Close your eyes” zostało nagrane znacznie bardziej przekonująco od „Zamknij oczy” w rodzimej wersji.

      Co jeszcze. . . Sterowanie – realistyczne. Lea jest oslabiona, ma zaniki w pamieci. . . wszystko sie zgadza.

      A jaki to ma wpływ na rozgrywkę? Żaden.

      Oczywiscie, bywa tez, ze sie zatnie (mimo usilnych prob udalo mi sie ja zaciac tylko na schodach w jednym miejscu).

      Jestem za stary, żeby się czepiać takich rzeczy, jak zacięcie się postaci raz na schodach.

      Intranet korporacyjny w grze tez ma rece i nogi. Teksty wygladaja wiarygodnie.

      Konia z rzędem temu, kto oprócz tłumacza przeczytał wszystkie teksty.

      Naprawde nie wiem, do czego moglbym sie w tej grze przyczepic. . .

      Poczytaj mój tekst, zacytuj, oceń i będziemy polemizować.

      Przeszedlem cala bez jednej zawieszki. Dla porownania, Battlefield 2142 wiesza sie czesto, a na Obliviona rzucalem miesem 10x bardziej, anizeli na Experience 112.

      Nie ten gatunek.

      Powtorze jeszcze raz. Ta recenzja byla dla mnie i siedmiu innych osob SZOKIEM.

      A mimo tego nie zdecydowaliście się na merytoryczna krytykę poszczególnych elementów recenzji. Dziwne. . .

      Gdyby nie ta gleboka rozbieznosc, nigdy bym Wacpana o nic nie posadzil, bo stylistycznie tekst jest godny laurki. Jest jednak merytorycznie niesprawiedliwa dla gry, ktora JEST godna polecenia,

      Merytorycznie udowodniłem, że ocena jest sprawiedliwa – podałem rzeczowe argumenty 🙂

      moze tylko przy zalozeniu, ze kupujacy nie jest wscieklym klikaczem przywyklym do wartkiej akcji, bo w Experience 112 wszystko rzeczywiscie toczy sie w naturalnym tempie, nieco przyduszonym tym drobnym faktem, ze Lea nie jest w najlepszej kondycji fizycznej.

      W przygodówkach zazwyczaj wszystko toczy się w takim tempie. Boże uchowaj, żebym miał krytykować coś, co najbardziej w gatunku kocham. Pozdrawiam również 🙂

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here