Wszystkich fanów japońskich gier RPG, a szczególnie tych wieloosobowych, prosimy do nas. Square Enix przygotowuje nowego MMORPGa z serii Final Fantasy!

Twórcy gry, studio Artificial Mind and Movement, zdają się być specjalistami od przeróżnych gier na licencji. To spod ich klawiatur wypłynęły tytuły takie jak Chicken Little, Monsters Inc., Happy Feet, Ice Age czy High School Musical: Makin’ the Cut! Średnie oceny tych produkcji plasują się gdzieś w okolicach połowy skali. Trudno więc racjonalnie wyjaśnić dlaczego Iron Man w wersji na pecety (na X360 i PS3 grę stworzył inny producent) to kompletny gniot, kpina z graczy i tytuł nie wart nawet brudnej szyby wystawowej na jakimś rozlatującym się dworcu.

Miłe złego początki

Ty nad poziomy wzlatuj!

Zacznijmy jednak od początku. W grze wcielamy się w Tony’ego Starka, współwłaściciela firmy Stark Industries, która jest potentatem na rynku broni i wszelkich innych morderczych technologii. Przy okazji Pan Stark jest też playboyem i geniuszem, który jedną ręką montuje nanorurki węglowe. Bez mikroskopu. Rozrywkowe życie na rautach i bankietach kończy się jednak gdy nasze alter ego wyrusza na jedną z misji marketingowych zachwalać najnowszy zestaw rakiet. Na miejscu, w Afganistanie, zostaje porwany przez międzynarodową siatkę arabskich terrorystów z Niemiec (sic!), która planuje zmusić Tony’ego do zbudowania nowoczesnej rakiety przeznaczonej do niecnych celów. Nasz bohater nie zamierza kooperować, buntuje się i konstruuje dla siebie najpierw przenośny reaktor atomowy, a później pierwszy z modeli niezniszczalnych pancerzy. Tak uzbrojony wprowadza w życie plan o kryptonimie „ucieczka”. Niestety, podczas brawurowej akcji ginie nasz towarzysz niedoli i w genialnym konstruktorze zachodzi wewnętrzna przemiana. Odtąd postanawia skończyć z budową broni, co więcej, planuje zniszczyć to co już skonstruował, a my musimy mu w tym pomóc.

A koniec żałosny

Wysoka jakość przerywników filmowych

Początek gry i od razu spora niedoróbka (pomijam już przepaskudne menu). Otóż każdy, kto nie widział filmu na którym bazuje gra nie będzie miał zielonego pojęcia o co chodzi. Opis fabuły w poprzednim akapicie opiera się na produkcji filmowej, dlatego też pozbawiony jest większych luk, adaptacja pecetowa rzuca nas na głęboką wodę i zaczyna się od razu od ucieczki z pustynnych jaskiń. Dlaczego? Kto? Po co? Nie wiadomo. Później sytuację klarują nieco prezentowane przed każdą z misji filmiki, ale niesmak pozostaje. Aha, początek rozgrywki to także pierwszy z niewielu plusów na koncie tej produkcji – w tle pierwszego etapu leci słynny kawałek Black Sabbath o wiadomym tytule.

Z filmikami związana jest jeszcze jedna kwestią – są brzydkie. Ustawienie maksymalnej rozdzielczości powoduje, że są paskudnie rozciągnięte, a piksele biją po oczach nawet stojąc trzy metry od monitora. Na domiar złego animacja prezentuje poziom, powiedzmy… Jagged Alliance 2. Pamiętacie 1999 rok? Postaci poruszają się niczym Grzegorz Rasiak w polu karnym, nie zdradzając żadnych emocji, a takie ewenementy jak ruch ust czy mimika twarzy praktycznie nie istnieją.

Obraz ciosany z krwawych skał

Opowieść o grafice można zresztą ciągnąć dalej. Po pierwsze – jest brzydka. Paskudna. Prezentuje się jak coś na kształt Delta Force 2, jeśli jeszcze ktoś sięga pamięcią tak daleko wstecz. Wszystko stworzone jest z kwadratów bez jakiegokolwiek wygładzania, a tekstury są puste, bezbarwne i prostackie. Cieniowanie ogranicza się do bezkształtnych czarnych plam, często przeradzających się w pokaz artefaktów.

Zabici wrogowie znikają z pola walki w ułamku sekundy – nie zdążą nawet dotknąć ziemi. Po prostu wyparowują. Wybuchy są bezpłciowe i tworzone chyba z sprite’ow. A na domiar wszystkiego pozbawieni jesteśmy możliwości ingerowania w jakiekolwiek opcje graficzne poza rozdzielczością, którą to maksymalnie możemy ustawić na 1680×1050.

Mechanika puszki

Mogłoby się wydawać, że grafika na tym screenie jest ładna. Pozory mylą.

A jak się w to w ogóle gra? Nasz pancerz wyposażony jest w trzy rodzaje broni – standardowy laser, szybkostrzelny karabin i wyrzutnię rakiet. Co ciekawe, za zabicie odpowiedniej ilości przeciwników nasze bronie „awansują” – otrzymują nowe możliwości, takie jak większa pojemność magazynka czy szybciej regenerująca się energia lasera. To zbieranie doświadczenia dotyczy także samej zbroi, która ma też dodatkową funkcjonalność. Możemy bowiem dowolnie przekierować zasilanie do jednego z trzech modułów, skutecznie go wzmacniając. W ten sposób uzyskujemy większą prędkość, mocniejszą broń lub mocniejszy pancerz. Wszystko to brzmi zachęcająco, cóż jednak z tego, kiedy przez dziewięćdziesiąt procent czasu gry walczymy na domyślnych ustawieniach energetycznych, a strzelamy tylko za pomocą uniwersalnego lasera?

Ta bezużyteczność bardziej zaawansowanych opcji to na pewno zasługa poziomu trudności – gra jest bardzo prosta. Na najtrudniejszych ustawieniach akcja polega mniej więcej na wzbiciu się ponad głowy przeciwników i metodycznym wykańczaniu ich główną bronią. Wszystko czym mogą nam zagrozić siły wroga przyjmujemy bez żadnych problemów na klatę. Każdy etap kończy się starciem z mniejszym lub większym bossem. Jedynym utrudnieniem podczas tych walk jest ilość punktów życia naszych adwersarzy. Nie trzeba się wykazać pomysłem, nie ma tu pojedynków wymagających użycia szarych komórek, wystarczy przez piętnaście minut klepać jeden klawisz.

Z Mortal Kombat przybłąkał się Scorpion

Jeśli już jakimś cudem wrogowi uda się nas wykończyć to uruchamia się banalnie prosta mini gierka, w której wystarczy wcisnąć odpowiedni przycisk w odpowiednim momencie. Dodatkowy plus tego rozwiązania jest taki, że po „śmierci” startujemy z pełny poziomem energii, co powoduje, że czasem bardziej opłaca się umrzeć i „odwalić” trywialny quick time event niż czekać aż odnowi się energia pancerza czy broni. Jeśli jednak nie uda nam się trafić w odpowiednie klawisz, bo, na przykład, dopadnie nas nagły atak epilepsji, to gra przygotowała dla nas określoną ilość dodatkowych „żyć”, które i tak postawią nas na nogi. Przeciwnicy są na tyle mili, że nie atakują nas kiedy się reanimujemy, ograniczając się do dreptania w miejscu.

Człowiek Żelazko

Minusy można mnożyć dalej. Możemy włączyć napisy, ale nie zobaczymy ich podczas przerywników filmowych. Poza głosami postaci żałośnie prezentuje się paleta dźwięków, skopane są domyśle ustawienia sterowania padem, gra jest krótka – bez problemu można ją skończyć w sześć godzin. AI praktycznie nie istnieje. Etapy są mało urozmaicone i po prostu nudne. I to wszystko za sto złotych?

Gra jest absolutnie nie warta tych pieniędzy. Panowie i panie z Artificial Mind and Movement zaprezentowali nam pokaz fuszerki najwyższych lotów, przygotowując niedorobioną konwersję z PlayStation 2. Gra w opisywaną produkcję jest po prostu męcząca i nie daje absolutnie żadnej przyjemności. Zdecydowanie odradzam, w każdym kiosku za jedną piątą ceny Iron Mana można dostać dużo lepsze tytuły.

Film o przygodach Iron Mana okazał się być solidną dawką sensacyjnej akcji o futurystycznym zabarwieniu. Sprawnie wykorzystano licencję Marvela, nieźle dobrano obsadę aktorską. Zadbano o bardzo dobre efekty specjalne. Fabuła zawierała potrzebne do sukcesu zwroty akcji i interesującego arch-nemesis. Wszystko to sprawiło, że film został ciepło przyjęty, jako wybijający się ponad przeciętność hollywoodzki przebój, wart zainwestowanych w niego grubych pieniędzy. Czy to samo można powiedzieć o grze komputerowej, która powstała na bazie obrazu Jona Favreau?

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

8 KOMENTARZE

  1. Marketingowe coś, to wiadomo, prawie zawsze kończy się happy rating. Zobaczcie sobie, poza tym, screeny na gry-online. Porównajcie sobie z prawdziwymi. Ok, to kto chce autorów gry Iron Man na lunch?

  2. W ostatnim czasie wyszło kilka dobrych gier do recenzowania, a Wy recenzujecie coś, co ukazało się na początku wakacji (o których pewnie i tak już mało kto pamięta :}).

  3. Daniel. . . cuuuuudo recenzja :D. . . . dawno sie tak nie usmialem do lez. Uwielbiam jak totalne gnioty recenzuje ktos kto potrafi odpowiednio dobrac slowa. Monthy Python i jego poczucie humoru sa po prostu na zenujaco niskim poziomie w porownaniu z twoja recenzja :D. W Iron Mana nie gralem, za to film widzialem. Ale jak wiemy od dawien dawna komputerowe gry majace byc adaptacja filmowych hitow czy chocby DOBRYCH filmow okazuja sie totalna kiszka. Pytanie tylko DLACZEGO nikt nie potrafi zrobic dobrej gry na podstawie dobrego filmu :D. Chociaz sytuacja moze przedstawiac sie odwrotnie. Takze rynek filmow nie radzi sobie z adaptacjami gier. Moze te dwa swiaty powinny sie raz na zawsze wykluczyc ??. Przyklad: jeszcze niestety nie widzialem Max Payn’a. . ale jak zobaczylem trailer z jakimis aniolami co to lataja po miescie i wybijaja szyby w budynkach biednym mieszkancom miasta to chyba daruje sobie film. :DA tak na marginesie. . . za co te 2. 5 punkta ? :D. . czyzby sentyment do calkiem dobrego filmu ? 🙂

  4. Nigdy jakoś nie byłem przychylny do gier na podstawie filmów/bajek. Jakoś zawsze mnie to nie interesowało i nie wiem czy kiedykolwiek będzie. Recka napisana bardzo fajnie – można się uśmiać. 100 zł to zdecydowanie za dużo za coś co wygląda jak by było hitem 2000 roku.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here