Przeznaczenie. Coś, co wydawałoby się z góry determinuje nasze działania. Coś, co jest nam pisane przez wyższy byt (jakikolwiek by nie był). A przede wszystkim coś, czego nie da się uniknąć. O ile w życiu nie raz zadamy sobie pytanie „czy można było zrobić to inaczej?” i nigdy nie otrzymamy na to odpowiedzi w grach sprawa wygląda o wiele lepiej.

Ileż to razy siadałem do gry obiecując sobie, że zdaję się na ślepy los. „Jak ma być, tak będzie” – powtarzałem sobie rozpoczynając rozgrywki ligowe w PES. I faktycznie, przez długi okres czasu niezależnie od wyników, które mi się przydarzały parłem do przodu nie odwracając się za siebie. Tak było zdecydowanie bardziej zabawnie i emocjonująco. Do czasu…

Pomimo mojego ambitnego postanowienia, aby nie naginać rzeczywistości i nie walczyć z przeznaczeniem okazało się, że los mi sprzyjał i pomimo paru wpadek trzymałem się w okolicach czoła tabeli. „Jest dobrze” – powtarzałem sobie i grałem dalej. Po tygodniu grania kiedy sezon zbliżał się powoli do końca gra zaczęła się robić coraz bardziej emocjonująca. Wciąż byłem drugi, a na 3 kolejki do końca udało mi się zrównać w ilości punktów z prowadzącym dotychczas Interem. Emocje były tym większe, że w ostatniej kolejce grałem właśnie z nim i choć miałem nadzieję, że mój rywal po drodze zgubi gdzieś punkty niestety tak się nie stało. W dwóch kolejnych rundach mój Milan i Inter gładko odesłały swoich przeciwników.

Nadszedł sądny dzień. Spokojnie ustawiłem zespół i nagrałem stan gry. Na wszelki wypadek, choć wciąż pamiętałem o moim postanowieniu. Mecz zaczął się bez większych niespodzianek. Od razu rzuciłem się do ataku. Kilka akcji skrzydłami i jeden rajd środkiem zakończyły się widowiskowymi, acz nieskutecznymi strzałami. Jednak tuż przed przerwą zagapiłem się, dosłownie na moment – tyle wystarczyło. Piłka zafurkotała w siatce mojej drużyny, a ja wściekły na swoją głupotę maszerowałem do szatni. Przyznam, że straciłem lekko cierpliwość i przestawiłem ustawienie na bardziej ofensywne. Jak można się domyślać początek drugiej połowy to nieustanny szturm rosso-nerri na bramkę Interu. O dziwo ta szalona taktyka odniosła skutek i gdzieś tak w okolicach 60-ej minuty znów był remis. Wynik, który dawał mi zwycięstwo. I wszystko poszłoby dobrze gdyby nie fatalna pomyłka linii obrony w 91 minucie (!!), która zakończyła się bramką Interu. Chwile później sędzia gwizdnął po raz ostatni. I co? – spytacie. Oczywiście – złamałem moją zasadę i postanowiłem zmienić przeznaczenie. 10 minut później cieszyłem się już mistrzostwem ligi. I choć trochę było mi głupio, że po raz kolejny nagiąłem zasady nie miałem zamiaru rozgrywać sezonu od nowa. Cóż, w końcu gry mają sprawiać przyjemność, a nie być źródłem frustracji grającego.

Niestety, cała ta opowieść jest najlepszym dowodem na to, że jeśli mogę (a w grach najczęściej mam taką szansę) a zmusi mnie do tego sytuacja skorzystam z możliwości i oszukam przeznaczenie. Przekonałem się o tym wielokrotnie. Choćby w opisywanym przeze mnie swego czasu meczu w FM2008 kiedy moja dotychczas niezwyciężona Wisła Kraków straciła bodajże z Odrą Wodzisław w jednej połowie 4 bramki i mecz zakończył się remisem zamiast kolejnym miażdżącym sukcesem krakowian. Tak, jestem słaby i nie mogę się pogodzić w takich chwilach z porażką, dlatego… dzięki programiści, że wymyśliliście opcję save i load! Oszukaliście to, czego wg wielu nie można oszukać! Chwała wam za to!

A wy drodzy czytelnicy? Zmieniacie przeznaczenie czy poddajecie się nurtowi rozgrywki biorąc dzielnie na klatę nawet najgorsze porażki?

[Głosów:0    Średnia:0/5]

4 KOMENTARZE

  1. Fajny artykul. Pewnie wiele osob mialo podobne doswiadczenia jak Ty (rowniez ja).

    Czy ty też oszukujesz przeznaczenie w grach?

    A ktoz tego nie robi?Nie chcesz oszukiwac przeznaczenia to odpalo ‚Contre’ na Pegasusie z jednym zyciem.

  2. ja bym tego oszukiwaniem przeznaczenia nie nazwał, tylko tworzeniem równoległej rzeczywistości, w której jesteśmy zwycięzcami a o tej w której zostaliśmy przegranymi szybko zapominamy, nadpisując autosave

  3. tak taak, też często mam takie postanowienia ale zwykle prędzej czy później ja łamie. chociaż ostatnio pogodziłem się i stwierdziłem że „nie muszę być zawsze zwycięzcą”. W rzeczywistości przecież w zawodach uczestniczy wielu – wygrywa jeden. Gry owszem, mają relaksować – ale wymagania graczy rosną. Chcemy nie tylko realistycznej grafiki, ale też realistycznych zachowań, fizyki, pogody i czego by jeszcze nie wymyślić. Słowem – sami dążymy do tego aby stworzyć świat równoległy. I teraz – dajmy na to wyścigi w Gran Turismo. Załóżmy też że będzie to dalsza część niż 5, bo i w piątej części nadal nie będzie w trakcie wyścigu tylu przeciwników ile może uczestniczyć w prawdziwym wyścigu. Czyli załóżmy, że ścigamy się z 40 kierowcami. Dołóżmy jeszcze że to wyścig 24h i do bólu prawdziwe efekty fizyki,w tym zderzenia i ich skutki. Jakie są szanse na zwycięstwo??? Oczywiście, że mizerne. Ale czy ktokolwiek będzie chciał w razie przegranej powtórzyć wyścig więcej niż jeden raz? Większość podejrzewam że wogóle nie dojedzie, a więc jeśli ktoś wytrwa do końca, to nawet z ostatnim miejscem będzie mógł być dumny. Co by nie pisać, ludzie zależnie od charakteru mają różne wymagania i podejście do tematu. Jeden gracz od razu sobie odpuści, inny uparcie będzie siedział do samego końca i przyjedzie choćby ostatni, a jeszcze inny rzuci kierownicę w kąt i się poryczy bo nie uda mu się wygrać. Jeszcze kto inny skróci sobie czas z 24 godzin do 24 minut, obniży poziom trudności itp. I wiecie co? Niezależnie od sposobu w jaki dojdzie do dobrego wyniku każdy będzie się tak samo cieszył!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here