Wydanymi w ostatnich miesiącach Dragon Age: Origins oraz Mass Effect 2 firma Electronic Arts rozpoczyna nowe podejście do swoich produkcji. Kolejne gry wydawcy mają posiadać elementy sieciowe, za które rozumie się także dodatki typu DLC. Druga z wymienionych gier została powiązana z Cerberus Network – aplikacją dostarczającą informacje i rozszerzenia z uniwersum stworzonego przez BioWare. Postanowiliśmy przyjrzeć się temu, co w chwili obecnej oferuje.

„Sieć Cerberusa Network”, bo tak wdzięcznie nazwano usługę na polskich ulotkach, jest w pewnym sensie sklepem, który zbiera w sobie wszystkie dodatki dla drugiego Mass Effect. O ile wykorzystujemy kod zawarty w pudełku z grą, wydane dotąd rozszerzenia są darmowe. Rzecz jasna co gracz to opinia, poniżej znajdziecie jednak kilka słów na temat każdego z mikrdodatków oraz dawkę naszych wróżb na przyszłość.

Spis treści

Pieniądz jak smycz

Największym wydanym dotąd DLC jest postać najemnika Zaeeda Massaniego. Jego werbunek został przez autorów wyjaśniony bezpośrednim zleceniem z centrali Cerberusa, co nieco psuje frajdę płynącą z możliwości jego pozyskania. W rezultacie, niby zgodnie z poleceniami, jedyne co musimy zrobić, to udać się na stację Omega i tam odszukać tego bohatera. Jest to o tyle proste, że natrafiamy na niego zaraz po opuszczeniu pokładu Normandii…

Mężczyzna o twarzy oszpeconej bliznami dołącza do nas jedynie dla pieniędzy, jego wsparcie jest więc w domyśle ograniczone ilością gotówki, jaką otrzyma. Dla testu zabrałem go na końcową misję gry, specjalnie nie wykonując wcześniej zadania na lojalność. Dobierając (nie)odpowiednio role członkom załogi, sprawiłem że zginął. Nie stwierdził, że nie jest to warte pieniędzy, nie odwrócił się do nas plecami. Żałuję, że BioWare nie rozwinęło motywu jego specyficznego systemu wartości.

Sama misja na lojalność nie jest zbyt długa. Jej przejście zajmie nam kilkadziesiąt minut, jednak warto tu pamiętać, że porównywalny (a czasami i krótszy) czas oferowały questy związane z „pełnoprawnymi” towarzyszami. Nie ma tu sensu wgłębiać się w szczegóły, ponieważ niektóre jej elementy potrafią mile zaskoczyć. Autorzy w dość zmyślny sposób połączyli niektóre motywy pojawiające się w obu odsłonach Mass Effect, a fragmenty historii Zaeeda są doskonałym uzupełnieniem dla tej postaci.

Przechodząc zadanie na lojalność mamy okazję zdobyć naprawdę przydatny miotacz ognia (nie jestem pewien, czy pojawia się w jakimkolwiek innym miejscu w grze). Sam Massani, gdy jest już w pełni skupiony na naszej samobójczej misji, ma też do wykorzystania nową umiejętność – Inferno Grenade, doskonale sprawującą się w likwidowaniu pancerzy wrogów. Z odczuwalnych braków warto wymienić nieistniejące opcje dialogowe – Zaeed, gdy trafia na nasz statek, nie pozwala ze sobą pogadać, a szkoda, bo głos Robina Sachsa brzmi naprawdę dobrze, podobnie jak w jego poprzednich rolach w Star Wars: Knights of the Old Republic czy Dragon Age: Początek.

Wspomnień czar

Wszystkim osobom, które nie widziały jeszcze początku Mass Effect 2 i jakimś cudem uchroniły się przed wszechobecnymi spoilerami, polecamy pominięcie tej sekcji ze względu na zawarte w niej nawiązania do fabuły gry. Shepard ginie, ratując ostatniego członka załogi Normandii. Jego ciało spada w atmosferę jednej z planet, podobnie jak pozostałości statku. O ile komandorowi udaje się powrócić do świata żywych, jego pierwszą maszynę spotkał znacznie gorszy los.

Pogaduszka z Zaeedem

SSV Normandy (a konkretniej jej resztki) spadło na powierzchnię jednej z planet w systemie Amada. Dwudziestu członków załogi uznano za zabitych w akcji, a naszym celem jest postawienie pomnika stworzonego przez Przymierze i znalezienie nieśmiertelników należących do zmarłych (swoją drogą, gdzie są jakiekolwiek ciała?). Jedynym elementem, który nie spodobał mi się w tej dodatkowej misji, jest samo dotarcie na miejsce. Ekipa BioWare wymaga od nas przeskanowania planety, identycznego z tym, z którym mamy do czynienia w trakcie szukania surowców i wykrywania anomalii. Jaki jest w tym sens skoro Przymierze zleca nam konkretną misję na konkretnej planecie?

Pozostałe części tego DLC są jednak zrealizowane jak najbardziej prawidłowo. Twórcy wiedzą jak zagrać na emocjach. Pierwszą część Mass Effect przeszedłem prawie czterokrotnie, zwiedzając każdy zakątek galaktyki.

Zbroja Zbieraczy

W „dwójkę” grałem zaimportowaną postacią, tym samym pisząc dalsze rozdziały historii Sheparda. I naprawdę dziwnym uczuciem było zobaczyć zdewastowane pozostałości statku, którym przemierzało się galaktykę. Miłym detalem były natomiast wspomnienia głównego bohatera. Z zadania nie wyniesiemy żadnych większych nagród poza hełmem N7, który ma raczej wartość sentymentalną.

Dla modnisiów i myśliwych

Niczym w Simsach, i w ME 2 Electronic Arts dba o to, byśmy mogli zmienić ciuszki naszego bohatera. Bardzo cieszy mnie, że wszelkie dodatkowe elementy mają wpływ na statystyki postaci, ale nie na tyle duży, by np. zbroje z edycji kolekcjonerskiej dawały nam niesamowitą przewagę nad graczami posiadającymi „ubogą” wersję.

Największą frajdę sprawiło mi noszenie Blood Dragon Armor, czyli zestawu związanego bezpośrednio z Dragon Age. Bardzo podoba mi się pomysł interakcji pomiędzy grami, a tym większą radość daje uczucie, iż ma się pewien staż, zasłużyło się na noszenie danego ekwipunku. Fakt, BDA można wybrać zaraz po zarejestrowaniu klucza, jednak grając wojownikiem w Dragon Age skompletowałem Zbroję Smoka i ukończyłem w niej większość gry (potem przerzucając się na Legion Armor). Miło było przywdziać jej odpowiednik w świecie Mass Effect.

Pozostałe „ubranka” mają bardzo ładny design, a najbardziej przypadła mi do gustu zbroja Zbieraczy. Szkoda, że wraz z nią nie wprowadzono jakiegoś dodatkowego zadania, którego zwieńczenie dopiero dałoby nam dostęp do nowego zestawu. Niewiele dobrego, ale i nic złego nie mogę powiedzieć o dodatkowych broniach. Jedynie M-490 Blackstorm Projector i jego potężne ładunki potrafią zmienić przebieg bitwy, ale dla czystego utrudnienia sobie i tak niezbyt złożonej rozgrywki polecam jego pominięcie.

Misja trwa

Niezależnie od tego czy udało nam się przetrwać samobójczą wyprawę Sheparda, czy też ponieśliśmy klęskę, BioWare ma jeszcze sporo do opowiedzenia w temacie Mass Effect. Nim doczekamy się trzeciego rozdziału trylogii, autorzy obiecują oddać w nasze ręce solidną dawkę dodatków dla ME2. Jednym z nich ma być M57 Hammerhead, czyli następca wysłużonego Mako (zwróćcie uwagę na ciekawe nawiązania do rekinów…). Wedle zapowiedzi, ma to być pojazd bojowy, którym poruszać się będziemy po powierzchni planet o cięższych warunkach atmosferycznych. W Mass Effect 2 twórcy zlikwidowali eksplorację planet, jaką kojarzymy z „jedynki”. Mają więc szerokie pole do popisu przy tworzeniu misji związanych z M57. Oby tylko nie skończyło się na 2-3 krótkich wyprawach na światy porozrzucane po galaktyce.

Należę do osób, które zawiodły się postawą Kanadyjczyków po premierze pierwszej części trylogii. Bring Down the Sky i Pinnacle Station to pozycje słabe, dające niewiele dobrego, które przy okazji rodziły się w strasznych bólach. Samo Cerberus Network, i to, że już od dnia premiery otrzymujemy dodatkowe elementy, pozwala tym razem być optymistą. Z chęcią zobaczyłbym jeszcze jednego członka drużyny, którego pozyskanie byłoby większym wyzwaniem, nie mówiąc nawet o zdobywaniu lojalności. W całym Mass Effect 2 brakowało mi też bardziej wielowątkowych zadań, w których pomniejsze decyzje decydowałyby o finale. Shepard to dobry strzelec, ale przydałoby się trochę zabawy w detektywa, latania po różnych planetach, rozmów, szpiegowania…

Bardzo ucieszyłyby mnie też dodatkowe mini-gry. Idąc za przykładem Knights of the Old Republic, na takiej Omedze mogłyby pojawić się wyścigi, w które łatwo byłoby też wpleść temat hazardu czy handlowania żywym towarem. Opcji jest wiele, a wszystko zależy wyłącznie od inwencji ludzi z BioWare. Na razie, poza nowym pojazdem, niewiele wiemy o planach dotyczących kolejnych add-onów. Bliżej premiery ME3 pojawić się powinien dodatek stanowiący wprowadzenie do trzeciej części. Póki co, choć podstawowa „dwójka” oferuje koło 40-50 godzin zabawy, czuć można niedosyt. Czekamy na więcej, z uwagą obserwując też działania Electronic Arts związane z takimi markami, jak Dragon Age czy Battlefield: Bad Company 2.

[Głosów:0    Średnia:0/5]

14 KOMENTARZE

  1. Jej przejście zajmie nam kilkadziesiąt minut,

    rozumiem , że autor pogubił się na liniowej niczym most grunwaldzki planszy, max 15 minut.

    Jednym z nich ma być M57 Hammerhead, czyli następca wysłużonego Mako

    (w stylu człowieka spadającego z klifu) „nieeeeeee. . . „

  2. Dodatki sa delikatnie mowiac kiszkowate. Najlepsze jest to, ze wiele z nich jest calkowicie nieprzydatnych jesli nie gramy zolnierzem. Dodatkowa misja z najemnikiem moze byc, ale na tle calej gry to ciagle ta sama nuda, na niewielkiej i calkowicie liniowej planszy. Juz ME1 byl pod tym wzgledem znacznie lepszy, mimo ze ogrom dalo sie zaobserwowac tak naprawde tylko na samym poczatku w Cytadeli. Im dalej, tym zalosniej.

    • Porównujesz jedno DLC do całej Cytadeli z jedynki?

      Nie, ale jak poruszyles ten temat to czemu wlasciwie nie? Kto powiedzial, ze DLC musi oznaczac miniaturowy dodatek zrobiony po lebkach? W kazdym razie to co zaoferowano graczam to nic specjalnego. Spokojnei mogli to dac w samej grze, bo neistety lokacji jest malo i sa czesto znacznie mniejsze niz w ME1, gdzie tez przeciez nie bylo w tej kwestii przepychu. Jeszcze troche i zaczna wypuszczac engine gry, a poszczegolne levele co miesiac :E

    • nie rozumiem sensu opisywania DLC

      Ja na przykład nie rozumiem, czemu wiecznie narzekający ludzie nie mają ustawowo zabronionego dostępu do internetu 🙂

  3. Kaczuch, daj już sobie spokój z takimi tekstami. Ferment wprowadzasz tylko, żadnego z tego pożytku. Chcesz być bojownikiem o sieciową wolność słowa, znajdź sobie jakieś inne pole walki, bo tutaj już wszyscy mają tego chyba serdecznie dość. A co do DLC – quest z Normandią strasznie marny, 20 minut i po wszystkim, tego dodatkowego ekwipunku chyba nawet nie używałem, ale DLC z Zaeedem naprawdę solidne. Jego misja dobra i miał kilka ciekawych tekstów w czasie różnych misji, tylko szkoda, że nie dało się z nim normalnie pogadać – w tej kwestii BioWare troszkę zawiodło, bo postać najemnika miała dużo większy potencjał, ale i tak jest „spoko. Uważam jednak, że przy tej jakości, wszystkie dodatki powinny być bezwzględnie darmowe.

    • Uważam jednak, że przy tej jakości, wszystkie dodatki powinny być bezwzględnie darmowe.

      Wydaje mi się, że polityka Bioware będzie dokładnie taka, jaką zaprezentowano przy Dragon Age: Początek czy Mass Effect 2. Kupujesz pudełko – dostajesz gratis kilka prostych DLC. Resztę musisz opłacić – w końcu po coś wprowadzono Bioware Points. Inna sprawa, że punkty są całkiem opłacalne – za 60 zł dostajemy 1600 punktów, co jest równowartością ok. 4 DLC (o ile się nie mylę Powrót do Ostagaru ma kosztować 400 BP). Zawsze to taniej niż 7 dolarów za jeden DLC 😉

  4. One way or another – BioWare czy nie BioWare, za add-ony o takiej zawartości, opłat pobierać się nie powinno i tyle. Płatne DLC to póki co głównie plaga już „kultowych” pancerzy dla konia i to należy bezwzględnie zmienić.

Skomentuj Anonim Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here