Jeżeli by wziąć dwie osoby znające Dragon Age, istnieje duże prawdopodobieństwo, że ich opinie byłyby skrajnie różne. Ostatnia gra RPG BioWare utrzymana w klimatach fantasy posiadała wiele mocno chwalonych rozwiązań, jednak były one skutecznie kontrowane przez dość długą listę zarzutów. Kanadyjczycy stworzyli jednak produkcję, która sprawdziła się tak na pecetach, jak i konsolach. Czas więc doić krowę póki stoi.

Dark Sector nie był kandydatem na przebój obserwowanym przeze mnie z zapartym tchem, od pierwszej chwili kiedy przeczytam o nim w sieci, do ostatnich dni przed jego premierą. Wręcz przeciwnie. Z początku materiały promocyjne z gry sprawiły, że przykleiłem do niej łatkę „średniaczek” i interesowałem się nią tylko z obowiązku. Dopiero kolejne grafiki i zwiastuny filmowe spowodowały, że moje zainteresowanie tą produkcją wzrosło. Koniec końców udało mi się ją przejść i jak widzicie opisać. Darujmy sobie jednak nudnawy wstęp. Jego miejsce powinien zająć chociażby opis fabuły recenzowanej właśnie pozycji.

Kto? Co?

Czy to nowa maszynka do golenia?

Dzieło Digital Extremes jest grą akcji ukazaną z perspektywy trzeciej osoby. W zasadzie powinienem napisać słowo „Akcja” z dużej litery. Fabuła w tej produkcji, podobnie jak w setkach podobnych tytułów, schodzi na dalszy plan, zastąpiona dużą porcją strzelania. Idę wręcz o zakład, że po 30 minutach spędzonych przed konsolą przestaniecie się przejmować losem głównego bohatera, jego towarzyszy i wrogów. Nie zainteresuje was nawet przerażająca epidemia, która opanowała fikcyjne państwo będące kiedyś częścią Związku Radzieckiego. Pomysł na grę nie jest oryginalny, ale jednocześnie nie jest zły. Kuleje sposób w jaki przedstawiono historię, mogącą zainteresować graczy. Dlatego też w tym momencie przestanę się nad nią znęcać. I tak mało kto zwróci na nią uwagę.

Gears of War spotyka Doom 3

Skoncentrujmy się więc na Akcji. Ta niestety również nie jest niczym odkrywczym. Po przejściu jednej czy dwóch plansz przekonacie się, że Dark Sector pod względem mechaniki jest kopią Gears of War (o Doom 3 napiszę później). Nasz bohater metodą żabich skoków porusza się od osłony do osłony niczym Marcus Fenix. Od czasu do czasu wychylamy głowę zza kawałka ściany czy przewróconych mebli, próbując wybić wszystkich przeciwników w polu widzenia. Inspirację dziełem Epic Games widać nawet w przypadku animacji Haydena – prowadzonego przez nas agenta tajemniczej, amerykańskiej agencji rządowej. Bieganie, przewrotki, krycie się. Wszystkie ruchu jakie zobaczycie w Dark Sector pojawiały się już w Trybach Wojny. Jest jednak jeden element, który odróżnia recenzowaną grę od Gearsów i innych podobnych strzelanek. Tym elementem jest broń naszego superżołnierza nazwana po angielsku glaive. Polskim odpowiednikiem tego słowa jest „glewia” będąca bronią drzewcową o długości 2-2,5 metra. W języku angielskim funkcjonuje jednak fikcyjne, śmiercionośne narzędzie również opisywane tym słowem i ono właśnie występuje w grze. Dla ułatwienia będę więc w tekście korzystał z rodzimego odpowiednika tej przerośniętej gwiazdki ninja.

Broń palna jest dla mięczaków

Glewię otrzymujemy po zainfekowaniu Haydena tajemniczym wirusem. Jego pochodzenie zostanie wytłumaczone pod koniec gry, ale jak mówiłem fabuła nie jest mocną stroną tej produkcji i nie zamierzam się na niej koncentrować. Najważniejszy dla graczy jest fakt, iż posiadające trzy ramiona ostrze, którym będziemy rzucać w przeciwników jest naprawdę efektywnym, śmiercionośnym narzędziem. Korzystanie z niego sprawia wiele radości i jest jednym z dwóch elementów gry, które powstrzymały mnie przed wystawienia tej pozycji bardzo słabej oceny w ekspresowym tempie. Wraz z przechodzeniem kolejnych plansz nasza broń, a w zasadzie postać zyskiwać będzie nowe moce. Są to między innymi możliwość kontrolowania toru lotu ostrza czy przyciąganie za jego pomocą przedmiotów, umieszczonych w niedostępnych dla Haydena częściach planszy. Będziemy również mogli „naładować” glewię elektrycznością albo ogniem czy otoczyć naszego agenta barierą odbijającą pociski lub sprawić, że stanie się on niewidzialny. Część mocy wykorzystamy do rozwiązywania „zagadek”. Umieściłem zagadki w cudzysłowie ponieważ z reguły ich rozwiązanie sprowadza się do rzucenia okiem na otoczenie i przejściu ich w dziesięć sekund. Możemy również używać broni palnej kupowanej i modyfikowanej na czarnym rynku, znajdującym się w kanałach pod obszarem działania prowadzonego przez nas agenta specjalnego. Nie zainteresujecie się jednak tym elementem zabawy ponieważ siła glewii jest tak duża, że mordowanie przeciwników za pomocą pistoletów czy strzelb jest zwykłą stratą czasu. Nie pytajcie nawet czemu w kraju opanowanym przez zarazę, która 99,9% jego mieszkańców zamieniła w krwiożercze bestie ktoś otwiera sklep z bronią. To kolejny „mocny” punkt szeroko rozumianej fabuły Dark Sector, o którym nie powinniśmy myśleć zbyt długo. Najważniejszy element rozgrywki potrafi bawić, ale jednocześnie wciąż przypomina nam, że autorzy nie wykorzystali w pełni możliwości oferowanych przez latające ostrze.

Coś czai się w mroku

Kuleją również przeciwnicy masakrowani przez nas w grze. Ich różnorodność nie zachwyca. W sumie spotkamy się z zaledwie jednym czy dwoma typami zwykłych żołnierzy i taką samą ilością ludzi przemienionych w odrażające potwory. Nie inaczej jest z bardzo głupimi bossami, którzy ani razu (poza ostatnim starciem) nie sprawili bym poczuł się zagrożony. Z tymi twardzielami zmierzymy się trzy lub cztery razy. Ich pokonanie sprowadza się do znalezienia tej jednej jedynej skutecznej formy ataku. Od razu sugeruję byście nie marnowali na nich amunicji. Z reguły musimy ich „zmiękczyć” i dobić za pomocą glewii i bardzo brutalnych finiszerów.

Skoro już jesteśmy przy tym punkcie, to wypada powiedzieć, że Dark Sector jest wręcz przeładowany przemocą. Nie jest to produkcja, w którą bez opieki powinno grać wasze młodsze rodzeństwo albo pociecha. Ilość wirtualnej krwi i niesamowita pomysłowość autorów przy projektowaniu „fatalities” sprawiają, że po tytuł ten powinni sięgnąć jedynie dojrzali miłośnicy elektronicznej rozrywki. Zarówno młodszych jak i starszych na pewno rozbawi jednak szwankująca AI przeciwników. Są oni na tyle bystrzy, że czasem chowają się za tą samą przeszkodą, za którą skrył się Hayden. Co to oznacza? Ano to, że programiści nie przyłożyli się do pracy a my bez problemu możemy eksterminować głupkowatych wrogów.

Tak. Gra jest brutalna

Na koniec tej części tekstu wspomnę tylko o jednym czy dwóch przypadkach kiedy wsiadamy do przypominającego niewielkiego mecha pojazdu opancerzonego. Ten element rozgrywki jest niestety uproszczony, występuje rzadko i jest strasznie krótki. Ciężko więc pozytywnie go ocenić. Nadmienię jeszcze, że pomimo wielu napisanych przeze mnie do tej pory gorzkich słów samo eksterminowanie przeciwników sprawia wiele radości. Jest to oczywiście tylko i wyłącznie zasługa glewii, która w przypadku mordowania sprawdza się doskonale. W przeciwieństwie do rozwiązywania „zagadek” sama rozwałka jest bardzo przyjemna (szczególnie kiedy w zwolnionym tempie ścinamy głowy) i przynajmniej mnie potrafiła na dłużej zatrzymać przed konsolą.

Trzeba zainwestować w słuchawki

Nareszcie doszliśmy do drugiego elementu, który sprawił, że nie wystawiłem recenzowanemu tytułowi bardzo kiepskiej oceny. Jednocześnie zdradzę dlaczego produkcja ta kojarzy mi się z trzecim Doomem. Zdecydowana większość krytyków zupełnie nie zwróciła uwagi na doskonałą oprawę dźwiękową dziecka id Software. Podejrzewam, że podobnie będzie w przypadku tytułu Digital Extremes. A szkoda, bo zarówno w przygodach kosmicznego marine, jak i w recenzowanej pozycji jest ona po prostu majstersztykiem. Już teraz zaznaczam jednak, że udźwiękowienie tej produkcji zapewne spodoba się tylko osobom lekko hmm…”skrzywionym”. Trzeba po prostu lubić dźwięki sprawiające, iż siedząc w nocy w wygodnym fotelu zaczynamy się bać. Tak jest. Grając w Dark Sector często rozglądałem się po pokoju, by sprawdzić czy gdzieś tam w mroku nie czai się mutant, który po ucieczce z ekranu telewizora myśli tylko o tym by rozerwać mnie na strzępy. Udźwiękowienie tego tytułu jest niczym ostrze psychopaty przecinające ciało gracza aż do kości. Jakieś zgrzyty, charczenie, basowe dudnienie, oddechy, które dosłownie „słyszysz na karku”, przelatujące z jednego do drugiego ucha ni to piski, ni to wrzaski, wściekły syk pary czy odgłosy wydawane przez masakrowane glewią ciała przeciwników sprawiły, iż podniosłem końcową ocenę recenzowanej gry o jedno oczko. Przynajmniej dwa razy wyłączałem ją w środku nocy ponieważ upiorne dźwięki pozwalały mi już tylko marzyć o tym, by w końcu na niebie pojawiło się słońce. Podkreślam jednak, że tego typu smaczki trzeba lubić i zapewne nie trafią one do wielu bardziej normalnych ode mnie fanów elektronicznej rozrywki.

Zaraz spotkamy bossa, który nic nam nie zrobi

Na ostateczną ocenę tego tytułu ma również wpływ grafika. Choć nie dorównuje poziomem oprawie muzycznej, to doskonale uzupełnia słyszane w słuchawkach czy płynące z głośników dźwięki. Jest dobra, buduje, potęguje atmosferę tej produkcji, choć nie na wszystkich planszach trzyma poziom. Etapom miejskim brakuje większej różnorodności. Ulice, którymi chodzimy, oglądane budynki wyglądają bardzo podobnie. Druga strona medalu czyli krótki etap na statku czy zwiedzanie wnętrz całkiem dużych budowli pozwala zapomnieć o słabszych momentach i skoncentrować się na mrocznej atmosferze gry. Muszę się tylko przyczepić do systemu fizyki mającego zwiększyć realizm Dark Sector. Niestety nie został on dopracowany i starym zwyczajem niszczyć czy przesuwać możemy tylko i wyłącznie przedmioty wybrane przez autorów. Podobnie jest z zamrażaną cieczą, którą zamienimy w lód, ale z powrotem w wodę już nie. To w sumie drobna rysa na recenzowanym produkcie, o której powinniśmy zapomnieć kiedy zaczniemy zajmować się ubijaniem przeciwników. Podsumowując – po zabawie glewią oprawa audio/wideo jest jednym z nielicznych bardzo udanych elementów dzieła Digital Extremes. Na pewno warto rzucić na nie okiem i uchem by samemu sprawdzić czym też zachwycałem w trakcie przechodzenia tego tytułu.

Dark Review

Cóż więc otrzymujemy? Średniaczka ubranego w ładne szaty, przyprawionego niesamowitą oprawą dźwiękową, którego największą atrakcją jest dekapitująca adwersarzy broń. Długość recenzowanego tytułu nie poraża, ale też nie jest to pozycja na jeden wieczór. Mógł ją zwiększyć składający się z paru trybów multiplayer, ale wątpię byście znaleźli wielu chętnych do wspólnej zabawy. Do tego wszystkiego dochodzi duża liczba zapożyczeń z innych produkcji i fabuła przedstawiona w karygodny sposób. Na pewno więc zdziwi was ocena wystawiona Dark Sector. Kto doczyta recenzję do końca, ten dowie się, że jest to bardzo specyficzny tytuł, który miał szczęście, że trafił akurat na mnie. Większość graczy powie, że warto się nim zainteresować dopiero po znalezieniu go w koszu z przecenionymi grami. Zgadzam się z tą opinią. Pełną cenę za ten produkt powinny zapłacić jedynie osoby, które po sprawdzeniu jego wersji demonstracyjnej polubią trzy drobiazgi sprawiające, że w moich oczach jest to coś więcej niż jeszcze jedna zwyczajna gra akcji.

Rzadko recenzuję tytuły, które potrafią mnie zauroczyć jednym czy dwoma drobiazgami na tyle, bym podniósł ich końcową ocenę o cały punkt. Taką grą jest Dark Sector. Produkcja ta jest bardzo specyficzna. Na pewno nie spodoba się każdemu. Zaryzykuję wręcz stwierdzenie, że polubi ją niewielu fanów elektronicznej rozrywki. Ma jednak ten magiczny drobiazg, który nie pozwalał mi się od niej oderwać. Czytaj dalej jeśli chcesz się dowiedzieć dlaczego powinieneś unikać tego tytułu albo czym jest ten detal.

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

7 KOMENTARZE

  1. Jedna z tych nielicznych gier, które mnie tak wynudziły, że nie wytrwałem do końca i oddałem znajomkowi.

    Na pewno więc zdziwi was ocena wystawiona Dark Sector. Kto doczyta recenzję do końca, ten dowie się, że jest to bardzo specyficzny tytuł, który miał szczęście, że trafił akurat na mnie.

    Doczytałem Krzyśku, ale nadal nie mogę zrozumieć skąd to 7. 5 dla tego średniaczka 🙂 Taka ocena sugeruje produkt naprawdę warty zagrania. Zupełnie abstrahując od ceny. Czyżby oprawa graficzna i dźwiękowa (nie taka super m. z. ) potrafiły w tak znaczny sposób wpłynąć na końcową ocenę? Bo reszta aspektów gry została, mówiąc dyplomatycznie, zjechana. Nie wspierajmy ładnych gniotów! 😉

  2. GRAFIKA LEVELI: bardzo nierówna, np początek gry (scena z okrętem) ma naprawdę niezłą grafikę, ale są miejsca w grze które są słabsze lub wręcz bardzo kiepskie (zwłaszcza niektóre pomieszczenia), generalnie lepiej wypadają otwarte lokacje niż pomieszczenia (te drugie rażą schematycznością i pustką). Na plus mozna zaliczyć efekty wolumetryczne (np światło przebijające przez deski na strychu) . . . przypomina to trochę BLACK-a z ps2. . . ale takich miejsc jest mało. Co do oceny leveli od strony koncepcyjnej to jest niestety kiepsko, są nijakie, po prostu poskładane z tych samych klocków na różne (ale nie robiące wrażenia) kombinacje. . . nuda nuda nuda pod tym względem . . . ogólnie lepiej graficznie wygląda np Codemned (nie mówiąc już o Gears of WAR). GRAFIKA POSTACI: też niestety nierówna, postacie związene z fabułą (nasz hero i jego wrogowie lub przyjaciele) są lepiej zrobieni (ale bez szczękopadu, po prostu solidna grafika), natomiast zwykli żołnierze są moim zdaniem bardzo niedbale wykonani a na dodatek często się powtarzają (mało różnorodności w modelach). Co do stylistyki postaci to jest nawet niezła i pasuje do klimatu gry (kwestia gustu). GRYWALNOŚĆ: Tutaj niestety różowo nie jest, gra mimo bardzo długiego okresu developingu (to była jedna z 1szych zapowiedzianych gier na nextgeny) wygląda jakby była robiona w pospiechu , jest naprawdę sporo niedoróbek ale po kolei:- nasz hero nie porusza się najsprawniej, może kucać ale jak jest za osłoną (np murkiem) ale tak normalnie to juz nie (kto wpadł na ten kretyński patent ), pozatym kucanie nie zawsze się aktywuje w tym samym miejscu. – walka wręcz to porażka, w zasadzie jeden cios + 2 ciosy dobijające , gdy wybiegnie stadko „zombich” i jestesmy zmuszeni walczyć wręcz to wygląda to w ruchu naprawę bardzo kiepsko. – broni w grze jest bardzo mało , w grze jest pomysł polegający na tym że nie mozemy zbyt długo uzywać broni wroga (bo jestesmy zainfekowani), po paru strzałach brońwroga(zdobyczna) staje sie bezuzyteczna (to imho głupi patent)- system rozwoju broni jest bardzo bardzo skromny i kiepsko zrealizowany graficznie (tak jakby się twórcom nie chciało)- AI przeciwników jest bardzo bardzo kiepskie (w niektórych grach to nie przeszkadza) tutaj to bardzo widać i bardzo zmniejsza to grywalność (przeciwnicy rzadko wykazują własną inicjatywę, w zasadzie większosc z nich stoi w miejscu)- Cutscenki są napawdę kiepskie (jak na grę która powstawała tyle lat to po prosu wstyd)- Walka z bossami jest drętwa i bez pomysłu- powazne problemy z kamerą przy momentach walki wręcz (z kilkoma przeciwnikami)Podsumowując gra dosyć szybko nudzi schematycznoscią rozgrywki (co ciekawe początek jest najnudniejszy , pozniej jest nieco lepiej co nie znaczy że dobrze) i naprawdę szczerze odradzam potencjalnym kupującym. Osobiscie dałbym jej 6,5/10

  3. Recenzja przyjemna, gra z opisu nie wygląda na wartą uwagi. Zastanawia mnie tylko to:

    sama rozwałka jest bardzo przyjemna (szczególnie kiedy w zwolnionym tempie ścinamy głowy)

    osoba z poza środowiska powiedziałaby pewnie: „what the. . . ” 🙂

  4. Doczytałem Krzyśku, ale nadal nie mogę zrozumieć skąd to 7. 5 dla tego średniaczka 🙂 Taka ocena sugeruje produkt naprawdę warty zagrania. Zupełnie abstrahując od ceny. Czyżby oprawa graficzna i dźwiękowa (nie taka super m. z. ) potrafiły w tak znaczny sposób wpłynąć na końcową ocenę? Bo reszta aspektów gry została, mówiąc dyplomatycznie, zjechana.

    Tak. Dokładnie tak. Miałem to nawet „rozrysować” w podobnym do Azakiela stylu. Generalnie ocena końcowa w granicach 6. 5, ale zostałem totalnie wgnieciony w fotel tymi efektami dźwiękowymi. Stąd dodatkowy punkt dla tej produkcji. Starałem się jednak wyraźnie zaznaczyć, że w tym przypadku większość z was zapewne nie zgodzi się z moją oceną. Tak samo miałem właśnie z Doomem. Wszyscy strasznie skrytykowali go, a ja po prostu nie mogłem się od niego oderwać dzięki niesamowitemu sfx.

  5. No właśnie coś mi lekko śmierdziało, gdy przymierzałem się do kupna tej pozycji. Teraz już wiem co. Trailerki były takie se, a rewelacje takie jak obcinanie głów, tudzież innych części anatomii, to dla mnie już taka noramlka, że powoli zaczyna razić. Czarę goryczy przepełniło zdanie „szczególnie kiedy w zwolnionym tempie ścinamy głowy” – kiedy słyszę, widzę, czuję czy co tam jeszcze, jakąkolwiek odmianę bullet time, to zbiera mnie na mdłości. Teraz już na pewno nie kupię. Dzięki za oszczędzenie 150-ciu, czy iluś tam dukatów.

  6. może jestem dziwny czy coś ale mi sie te gra podobała lubię taką rzeźnie, chociaż może dlatego ze grałem w pirata bo gra ma sporo niedoróbek i błędów koncepcyjnych jak np: niemożność zmiany modyfikacji w broniach, celność owych broni i idiotyczność przeciwników oraz największa ze wszystkich amunicja kończy sie zbyt szybko.

  7. Czarę goryczy przepełniło zdanie „szczególnie kiedy w zwolnionym tempie ścinamy głowy” – kiedy słyszę, widzę, czuję czy co tam jeszcze, jakąkolwiek odmianę bullet time, to zbiera mnie na mdłości.

    To oczywiście kwestia gustu, ale w tej grze pomimo tego, że robiłem to już tysiące razy obcinanie głów, ba rzucanie glewią w ogóle sprawia przyjemność. Mimo to jeszcze raz podkreślam – to nie jest produkcja dla wszystkich. Należy też pamiętać, że za 90 złotych na pececie można zaszaleć i zainwestować w grę. Za dwa razy tyle na konsoli. . . hmm ja już bym się zastanawiał.

    może jestem dziwny czy coś ale mi sie te gra podobała lubię taką rzeźnie, chociaż może dlatego ze grałem w pirata

    Masz się czym chwalić.

Skomentuj Przemek Piprek Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here