Lopez? Gomez?

Kiedy już zdecydujemy, kim chcemy grać, czeka nas żmudne budowanie prestiżu gościa, który na początku jest totalną łamagą, nawet jeżeli wybraliśmy Muhammada Ali. I tak od amatorskiego turnieju, do starć o kolejną już obronę pasa mistrzowskiego czeka nas kilkadziesiąt emocjonujących walk, wzlotów, upadków i parę wybitych zębów. Można nawet jakieś odgryzione ucho się trafi. Na początku jest dość prosto, bo w walkach amatorskich, czy na początku profesjonalnej kariery możemy ustalać walki tylko z podobnymi nam cieniasami, którzy często będą znoszeni z ringu przed końcem trzeciej rundy, nie bardzo nawet wiedząc co ich uderzyło. W pewnym momencie zaczyna się jednak przepaść i nagle okazuje się, że po błyskawicznym awansie w rankingu danej kategorii wagowej, możemy wyzywać już tylko zawodników, którzy po tygodniowej głodówce mogą wejść na arenę, położyć nas jedną kontrą w 5. sekundzie walki, a potem iść głodować dalej i w rewanżu zrobić to samo, tyle, że po 8 sekundach. Przez to, w pewnym momencie błyskawiczny rozwój naszego boksera zostaje zastopowany i musi minąć trochę czasu, nim będzie można stanowić faktyczne wyzwanie dla gości z pierwszej dziesiątki w danej wadze, o posiadaczach pasów nawet nie mówiąc.

W akcji…

Kluczem jest tutaj oczywiście podnoszenie parametrów, opisujących umiejętności naszego pięściarza. Nie łudźcie się jednak, że po wygranej walce, którykolwiek z atrybutów pójdzie w górę choćby o jeden punkcik. O nie, to byłoby zbyt łatwe. Lepszym bokserem zostaniemy tylko przez żmudne spędzanie czasu na sali treningowej. Niestety, zależnie od tego, ile czasu mamy do następnego pojedynku, możemy skorzystać z od jednej do trzech sesji treningowych na walkę. Ćwiczenia to sześć różnych mini-gier, z których każda podnosi i obniża konkretne statystyki (tak! W EA Sports naprawdę wymyślili system treningów, który niezależnie od tego jak nam idzie, zawsze pogorszy któreś cechy. No po prostu rewelacja!). Połowa z nich jest na tyle trudna, że przy tych paralitykach, jakich dostaje się na początku Legacy Mode są praktycznie niewykonalne. To oczywiście skazuje nas na auto-trening, który jednak daje zaledwie połowę z możliwych do uzyskania punktów. Innymi słowy, chcąc nie chcąc będziemy zmuszeni do walki ze światową czołówką zawodnikiem, który dopiero co opanował zakładanie rękawic.

Ładny szlafroczek…

Oczywiście nie jest tak, żeby tych czołgów, którzy pilnie strzegą swoich pozycji na szczycie rankingu nie dało się pokonać. Trzeba to jednak robić na punkty, bo ze względu na przepaść dzielącą zawodników, obrażenia jakie zadajemy przeciwnikom są dla nich niemal nieodczuwalne. Już sam knockdown jest tutaj ogromnym osiągnięciem, nie mówiąc nawet o zakończeniu walki przed czasem. Chyba, że prośbą o rzucenie ręczników. I o ile sama przewaga punktowa nie jest trudna do uzyskania, przy ofensywnym podejściu, to już utrzymanie jej (a właściwie utrzymanie się – na nogach) w końcowych rundach to zupełnie inna bajka. Kiedy bowiem taki wysokiej klasy rywal kończy się rozgrzewać, nasz niedoszły jeszcze gwiazdor jest tak wycieńczony, że ledwie zipie, snując się po ringu jakby chciał a nie mógł i zadając ciosy o sile jeszcze mniejszej niż zwykle. Tak – Legacy Mode to całe mnóstwo nerwów, frustracji, stek rzucanych na prawo i lewo przekleństw… ale też ogromna satysfakcja, jaka towarzyszy pokonywaniu coraz to mocniejszych przeciwników, po półgodzinnej harówce, jaką bywa pełna, dziesięciorundowa walka.

Zostań najlepszym

Ci, którym FNR 4 przypadnie do gustu, a biorąc pod uwagę poziom tej gry pewnie będzie to większość osób, mogą bez oporów pobawić się w sieci. Serwery EA doskonale radzą sobie ze swoim zadaniem i lagi podczas online’owej zabawy w Round 4 to prawdziwa rzadkość. Multiplayer , poza zwykłymi walkami, ma też tryb World Championship, w którym stworzeni przez graczy pięściarze dzieleni są na 3 kategorie wagowe (co czasem nie jest do końca uczciwe), a gra wyrównuje ich statystyki, dzięki czemu można toczyć bardziej wyrównane pojedynki. Ranking World Championship działa na podobnej zasadzie co w Legacy Mode, tak więc tutaj też można piąć się w górę listy bokserów, by w końcu walczyć o pas, z najlepszymi graczami na świecie.

Ponadto, połączenie konsoli z Internetem można też wykorzystać do tego, by pobrać na twardy dysk zawodników stworzonych przez innych ludzi. Brakuje wam w rosterze Evandera Holyfielda albo Oscara de la Hoya? Żaden problem – wystarczy chwilę poszukać, by znaleźć tony ich mniej lub bardziej wiernych kopii. Nic też nie stoi na przeszkodzie, by wrzucić do gry choćby Baracka Obamę – to jedna z najczęściej pojawiających się pozycji pośród bokserów tworzonych przez graczy.

Boks może być piękny

Poprzednia część serii Fight Night pokazała, ile mocy drzemie w konsolach obecnej generacji. Round 4 kontynuuje dzieło „pierwszej gry obecnej generacji” i technicznie prezentuje się po prostu wyśmienicie. Modele zawodników zostały wykonane z dbałością o najmniejsze szczegóły – każdy bez problemu powinien rozpoznać swojego ulubieńca. Nawet po tym, jak stopniowo podczas walki na jego twarzy będzie pojawiało się coraz więcej siniaków i rozcięć oraz cieknących po niej strużek potu. Równie wyśmienicie prezentuje się otoczenie – doskonale odwzorowane hale, czy żywo reagująca publiczność to kolejny duży plus dla grafiki nowego FNR Wypada mi też o wspomnieć o płynnej animacji działającej w stałych 60 klatkach na sekundę oraz fantastycznej pracy kamery. Ta ostatnia daje o sobie znać też na świetnie wykonanych powtórkach – możecie być pewnie, że w większości przypadków zobaczycie deformowane twarze, wraz z poruszającymi się pod skórą mięśniami z najlepszego możliwego kąta.

Jeżeli o udźwiękowienie chodzi, to również i tutaj ciężko coś zarzucić efektom pracy EA Sports. Muzyka, która towarzyszy nam w menu to coś dla fanów rapu, toteż nie czuje się odpowiednią osobą do komentowania tego, ale wszelkie odgłosy jakie usłyszymy na ringu to pierwsza klasa. Moc ciosów czuć czasem aż za bardzo, a po stękaniu zmęczonych zawodników można zrozumieć w jakim są stanie nawet bez patrzenia na pasek wytrzymałości. Do tego wszystko co dzieje się wokół pojedynku też prezentuje się doskonale – trenerzy pokrzykują do swoich podopiecznych, przekazując użyteczne porady, a publiczność znacznie ożywia się przy każdej efektownej akcji. Tylko komentarz trochę odstaje – Teddy Atlas i Joe Tessitore są zachwyceni każdą jedną walką, nawet gdyby można było nią zastąpić czytanie dzieciom na dobranoc. I co gorsza ciągle się powtarzają, rzadko mając do powiedzenia coś naprawdę ciekawego.

KO

Fight Night Round 4 ma swoje za uszami. Gra nie ustrzegła się kilku grzechów. Możliwość używania przycisków do wyprowadzania ciosów zostanie dodana dopiero w DLC, a tryb Legacy jest zupełnie niezbalansowany i dodatkowo utrudniany przez nieprzemyślany sposób rozwoju boksera. Mimo to, gra się w to naprawdę dobrze i jeżeli przymknąć oko na kosmiczny refleks sztucznej inteligencji, to można zatonąć w świecie bokserskich legend na długi godziny. Gwarantują to znane nazwiska na liście dostępnych zawodników oraz wspaniała oprawa audiowizualna. No i przede wszystkim bardzo dobry, głęboki system walki, tylko czekający na to, by odkryć jego wszystkie zawiłości. Dodatkowo biorąc pod uwagę brak konkurencji dla Fight Nighta, śmiało możecie zastąpić coraz starsze Round 3 tegoroczną odsłoną serii.

Fight Night Round 3 to z pewnością gra niezwykła i jak na sportówkę, bardzo ważna dla rozrywki elektronicznej. Bowiem dla wielu osób to właśnie symulator boksu ze stajni Electronic Arts, debiutując w 2006 roku pokazał, co potrafią konsole obecnej generacji. Sprawdźcie, czy i tym razem warto zdjąć rękawice z kołka, założyć czarno-żółty szlafrok à la Rocky Balboa i pewnym krokiem ruszyć na ring po kilka zaległych mistrzowskich pasów.

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

4 KOMENTARZE

  1. siergiej napisałeś

    Tym samym skazani jesteśmy na ciągłe machanie prawą gałką analogową, co niestety zupełnie się nie sprawdza

    czy to znaczy, że sterownie jest takie same jak w FN3? czy jeszcze zupełnie inne? bo w FN3 było bardzo dobre, proste sierpy i haki wyprowadzało się bardzo naturalnie i super było właśnie to że zupełnie inaczej jak w każdej innej bijatyce czyli brakowało kombosów typu xxxyxxyyy

  2. Hmmm poza Facebraker’em było chyba Don King Prizefighter więc jakaś konkurencja była. Jest tam Andrzej Gołota jakby ktoś był ciekaw. Grałem w demo i tam nie uderzamy jak w FNR 3 , FNR 4 „grzybkiem” lecz przyciskami X, Y, A, B (i być może spustami już nie pamiętam w sumie).

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here