Na pecetach też było dobre

5. Mass Effect (BioWare) – Najlepszy spośród ubiegłorocznych RPG-ów i w ogóle jedna z mocniejszych pozycji, które w 2007 zawitały na sklepowe półki. W maju Mass Effect trafiło również w ręce pecetowców, w formie niemal bliźniaczej z wersją oddaną kilka miesięcy wcześniej posiadaczom Xboksów 360. Dlatego właśnie nie mogę umieścić przygód komandora Sheparda na lepszej pozycji, choć darzę ten tytuł ogromną sympatią, za przeszło trzydzieści wspaniałych godzin, które miałem przyjemność przy nim spędzić. Chcąc, nie chcąc, muszę jednak przyznać, iż nie ma tu nic, co uczyniło by pecetową edycję Mass Effect znacząco lepszą od wersji przeznaczonej dla Xboksa 360 – pod tym względem BioWare mogło się zdecydowanie bardziej postarać. Ale nie zmienia to faktu, iż to prawdopodobnie najlepszy przedstawiciel gatunku RPG na komputerach osobistych gdzieś tak od momentu premiery Knights of the Old Republic. Także jeśli nie macie X360, a mało wam epickich przygód, to przestańcie marnować swój czas w Megaton i czym prędzej ruszajcie w niesamowitą podróż przez Attican Traverse i okolice. Kolejny tak wciągający role play na PC może ukazać się dopiero, kiedy mistrzowie gatunku z BioWare ukończą prace nad sequelem Mass Effect, także nie przegapcie tej okazji!

Niedoceniony hit

4. No More Heroes (Grasshopper Manufacture) – W tej chwili już nawet najwięksi fani Wielkiego N powoli godzą się z tym, że wesołkowie z Kioto w obecnej generacji traktują ich jak konsumentów drugiej kategorii. W istnym zalewie gier i giereczek nastawionych na pozyskanie sympatii grupy casual gamers, producent Wii oraz DS-a zapomniał, że są jeszcze osoby, pragnące na wspomnianych konsolach bawić się przy naprawdę dobrych, poważnych produkcjach. Na szczęście jest jeszcze ktoś taki, jak Goichi Suda, człowiek stojący na czele studia Grasshopper Manufacture. Ten facet to absolutny designerski wariat, nie znający granic dobrego smaku ani politycznej poprawności… i właśnie dlatego jest taki dobry, czy wręcz genialny, w tym co robi. No More Heroes, nad którym pieczę sprawował właśnie popularny Suda51, to pozycja będąca dokładnym przeciwieństwem wszystkich stereotypowych cech gry na Nintendo Wii. Jest brutalna, kontrowersyjna, niezwykle oryginalna dzięki ciekawej fabule i totalnie zakręconym postaciom oraz pełna treści niezwykle rzadko przewijających się przez produkty pochodzące z rynku elektronicznej rozrywki. Warto pamiętać też o tym, iż tworząc tak niezwykły tytuł, pracownicy Grasshopper Manufacture nie zapomnieli również jaki powinien on być przede wszystkim – grywalny. I takim właśnie go uczynili. No More Heroes to coś więcej, niż tylko sposób dowiedzenia tego, że na Wii również da się robić gry dla hardocre’owców. To świetna pozycja, obowiązkowa dla każdej osoby, narzekającej na brak świeżych pomysłów i stagnację w branży. Jeden z największych cichych bohaterów tego roku.

Światem zawładnęły zombiaki

3. Left 4 Dead (Turtle Rock Studios) – I dochodzimy do podium. Najniższy stopień na tymże postanowiłem przyznać grze, na którą musieliśmy czekać dosyć długo, bowiem pierwsze wieści o, będącym wówczas w produkcji od kilkunastu miesięcy Left 4 Dead zaczęły wychodzić na światło dzienne już przeszło dwa lata temu. Nie było to jednak jakieś szczególnie niecierpliwe oczekiwanie, gdyż tak naprawdę o produkcji ze stajni Turtle Rock nigdy nie było szczególnie głośno – dlatego spokojnie mogę pozwolić sobie na nazwanie L4D tegorocznym czarnym koniem. Z pozoru wydawać by się mogło jednak, iż to tak naprawdę po prostu zwykła strzelanka, jedna z wielu. Ot, setki żrących ludzi zombiaków, kwartet uzbrojonych bohaterów i silnik Source, nieco odstający od najnowszych zdobyczy technologicznych w tej dziedzinie. Magia tego tytułu, podobnie jak miało to miejsce w zajmującym szóstą pozycję Battlefieldzie, tkwi oczywiście w rozgrywce wieloosobowej. Jest jednak pewna, dość subtelna różnica pomiędzy dziełem DICE, a tym, od Turtle Rock. Tak się bowiem składa, że z graniem w Left 4 Dead jest trochę jak z uprawianiem seksu – żeby uzyskać pełnię przyjemności, należy to robić w trybie kooperacji. Najnowsze dzieło ekipy Turtle Rock oferuje naprawdę świetnego co-opa, z którym na dzień dzisiejszy nie może równać się odpowiednik zaimplementowany w jakiejkolwiek innej grze. W moim odczuciu właśnie ten element uczynił z L4D zdecydowanie najlepszą strzelanką roku. Mając odpowiednią ekipę, przy L4D można bawić się przez bardzo długi czas i nigdy się nie znudzić – tym bardziej, że dzięki wynalazkowi zwanemu AI Director, nie ma mowy o rozegraniu dwóch identycznych partii.

Gdzie jest zimny łokieć?

2. Grand Theft Auto IV (Rockstar Games) – Z początku wiekopomnego dzieła Gwiazdy Rocka w ogóle miało nie być w tym zestawieniu, ale sami wiecie jak to jest… człowiek kulturalnie pisze sobie tekst, a tu nagle do jego domu z hukiem wpada jakiś serbski obdartus i przedstawia się jako Niko Bellic i obiecuje mi to samo, co w Pulp Fiction Marsellus Wallace zapowiedział Zedowi. Oczywiście żartuję, ale faktem jest, że zastanawianie się nad tym, czy Grand Theft Auto IV, obok nowego Fallouta najmocniej wyczekiwana gra tego roku, powinna znaleźć się aż tak wysoko, zajęło mi dłuższą chwilę. Jak widać, ostatecznie jednak uległem nieodpartemu urokowi Liberty City, pomimo iż nigdy nie byłem wielkim sympatykiem gangsterskich przygód, serwowanych nam co jakiś czas przez Rockstar Games. GTA IV to jednak gra wielka i to zdecydowanie bardziej dosłownie niż w przenośni. Za sam fakt tego, jak ogromną pracę wykonano nad tym monstrualnym projektem, wypada ten tytuł umiejscowić wysoko w rankingu Top 10. Nie przypominam sobie żadnej innej gry akcji, która byłaby tak rozbudowana jak Grand Theft Auto IV i przy tym dopracowana najbardziej, jak to tylko możliwe, przy tak dużym, otwartym świecie dającym, liczne możliwości interakcji. Oczywiście, można się czepiać tego, że duża część misji jest oparta o schemat „jedź do punktu A i zabij kilkunastu/kilkudziesięciu przeciwników”, co w pewnym momencie faktycznie zaczyna się robić nieco nużące, ale nie oszukujmy się – granie w GTA tylko dla przechodzenia kolejnych zadań z głównego wątku fabularnego jest jak… nawet ciężko mi znaleźć odpowiednie porównanie. Do głowy przychodzi mi tylko zamówienie pizzy ze wszystkimi dostępnymi w danej restauracji dodatkami i zjedzenie samego ciasta. Owszem, ciasto owe jest puszyste i pyszne, dzięki świetnie zarysowanemu protagoniście i ciekawej historii, jaką ma on do opowiedzenia, ale tak naprawdę to całe mnóstwo pozostałych składników nadaje tej potrawie charakteru. Charakteru, skoro już jesteśmy przy kulinarnych klimatach, upichconego przez Rockstar w taki sposób, że świętokradztwem i jawną herezją byłoby umieszczenie amerykańskich perypetii Niko Bellicia gdziekolwiek niżej.

Metal Ghost Online

1. Metal Gear Solid 4: Guns of the Patriots (Kojima Productions) – Ta-ta-tam-ta-ta-ta-tam… no dobra, chyba obędzie się bez fanfar, bo i tak każdy Wiking choć odrobinę mnie znający mógł w ciemno obstawiać jaka gra znajdzie się w moim rankingu na pierwszym miejscu jeszcze nawet przed jej premierą. Jako fan Metal Gear Solid przyznam się bez bicia, że aby kanoniczny przedstawiciel serii nie został przeze mnie uznany najlepszą grą roku musiałby być naprawdę katastrofalnie skopany przez Kojima Productions. Tak się na szczęście nie stało i mistrz Kojima za pośrednictwem Guns of the Patriots w cudowny sposób dokończył i podsumował przygody, które od tylu lat mogliśmy przeżywać wspólnie z Solid Snake’iem i całą brygadą pokręconych, acz świetnie zarysowanych postaci. Oczywiście na mój osąd ogromny wpływ ma sentyment, jaki łączy mnie z sagą MGS oraz to, że jej czwarta część jest bezpośrednią kontynuacją wydarzeń zawartych w Sons of Liberty, dla mnie najlepszej grze wszech czasów. Może jakbym się uparł i wielkim wysiłkiem woli wykrzesał z siebie jakieś śladowe szczątki obiektywizmu, to GotP straciłoby w moich oczach, ale mówiąc szczerze, to wcale nie chcę być w tej kwestii ani trochę obiektywny. Guns of the Patriots to wspaniałe zakończenie długiej, zawiłej, pełnej tajemnic i nieoczekiwanych zwrotów akcji historii, które zdobyła serca i umysły milionów graczy na całym świecie. Po prostu nie byłbym sobą, gdybym nie nazwał tego tytułu najlepszą grą 2008 roku, tym bardziej, że Hideo Kojima wraz z całym zespołem, który tworzył czwartą część serii Metal Gear Solid w pełni sobie na takie wyróżnienie zasłużyli.

I to by było na tyle, jeżeli chodzi o moje zestawienie dziesięciu najlepszych produkcji roku, który nieubłaganie zmierza do końca. Dręczy mnie tylko pytanie, na które zupełnie nie potrafię sobie odpowiedzieć – czy biorąc pod uwagę tylko i wyłącznie wydane gry, ostatnie dwanaście miesięcy było lepsze od tuzina je poprzedzającego? Niby to właśnie w 2008 pojawiły się takie hity, jak dwie „czwórki”, czyli Metal Gear Solid 4 i GTA IV, a Left 4 Dead oraz Battlefield: Bad Company pokazały, jak należy robić produkcje specjalnie pod rozgrywkę wieloosobową, ale deweloperom zdarzyło się też sporo wpadek, o których przeczytacie w innym tekście podsumowującym cały rok. Tymczasem w 2007 może nie było aż tylu genialnych produkcji, ale też trzeba oddać twórcom gier, że na przestrzeni całego roku niemal bez przerwy bombardowali nas produktami z najwyższej półki. Także gorąco zachęcam do dyskutowania na ten temat oraz oczywiście do zapoznania się z całym cyklem tekstów oceniających branżowe wydarzenia na przestrzeni ostatnich pięćdziesięciu dwóch tygodni. I rzecz jasna życzę szczęśliwego, obfitującego w same hity, nowego roku.

[Głosów:0    Średnia:0/5]
1
2
PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykułVtopki #2
Następny artykułO nich marzymy #1

2 KOMENTARZE

  1. Zdecydowanie grą półwiecza (jak zwykle przesadzam) powinien zostać MGS 4 – piękna, doskonała i okraszona wspaniałą oprawą audiowizualną gierca – choć nie grałem we wcześniejsze części i nie kojarzyłem niektórych wątków fabuły produkcja ta wywołała u mnie skrajne emocje – od łez do sarkastycznego śmiechu (oprócz tej żałosnej małpy). Czy przerywniki filmowe są długie? No z tym 30 minutowym to Kojima przegiął, ale reszta w sam raz – grając tylko na nie czekałem nie wiem tak bardzo wciągały. Szczerze to kończyłem grę o 3 w nocy i na ostatnim „filmiczku” to sobie przysnąłem 😉 Wkurzające były te restrykcyjne mapy – tam idziesz i koniec – choć z drugiej strony można było przejść ową drogę na kilka sposobów. Bla bla bla można by tak od designie postaci (Crying octopus, czy równie doskonały Crying wolf)długości, która zasługuje na pochwałę (20 godzin grania)czy innych pierdołach. „Ale słowa są na nic dziecko, na nic ! Niech dzieła bronią się same . . . ” 😀

  2. Zdecydowanie grą półwiecza (jak zwykle przesadzam) powinien zostać MGS 4 – piękna, doskonała i okraszona wspaniałą oprawą audiowizualną gierca – choć nie grałem we wcześniejsze części

    To teraz zagraj w MGSy 1 i 2. Tylko radzę postarać się jakoś przełknąć oprawę graficzną jedynki, bo GameCubowy TTS jest zrealizowany miejscami niezwykle żenująco. Kitamura przesadził z reżyserią filmików.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here