Tytułową ekipę tworzy pięciu mężczyzn: sierżant Redford (dowódca), George Haggard (spec od wybuchów), Preston Marlowe (żołnierz kierowany przez gracza), Terrance Sweetwater (podobno najinteligentniejszy ze wszystkich) oraz nowy członek ekipy – pilot śmigłowca Flynn, zwany także Ghost Riderem. Zanim jednak poznamy ich losy, musimy najpierw poznać cofnąć się w czasie o nieco ponad 60 lat…

Aurora

Rozgrywkę rozpoczynamy od tutoriala, którym jest misja tocząca się jesienią 1944 roku. Gracz wciela się w rolę jednego z amerykańskich Marines, których celem jest odnalezienie japońskiego naukowca, posiadającego informację o tajnej broni. Szóstego października o godzinie 6:00 żołnierze ruszają do boju, lecz ich misja skończy się znacznie szybciej niż przypuszczano. Po ukończeniu wstępu, który całkiem przyzwoicie wprowadza gracza w meandry rozgrywki, akcja przenosi się do współczesności.

Marzący o zakończeniu służby Redford, wraz z całą drużyną, biorą udział w swojej ostatniej misji. Ich zadanie sprowadza się do odnalezienia, zabezpieczenia i dostarczenia tajnej rosyjskiej broni, której moc rażenia jest kilkunastokrotnie wyższa od bomby atomowej. Miało być szybko i łatwo, lecz rzeczywistość okazała się bardziej paskudna. Po wybiciu kilkudziesięciu przeciwników, drużynie udaje się wreszcie zdobyć sekretny oręż i wracają do bazy. Na miejscu dowiadują się od generała armii, że zdobyty prototyp jest… fałszywką, a ostatnia misja była tak naprawdę przedostatnią, bo kompania zostaje wcielona do specjalnej jednostki, której celem powstrzymanie wymyślonej 66 lat temu broni.

Modern Warfare 2 do piachu?

Po kilku godzinach spędzonych na rozgrywce w Bad Company 2 nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że DICE próbowało stworzyć klona Modern Warfare 2. Cel w pewnym sensie udało im się osiągnąć. Mamy krótką, lecz pełną akcji kampanię dla pojedynczego gracza, ale także niezwykle rozbudowany i bardzo wciągający tryb sieciowy. Jednak po pojawieniu się napisów końcowych czułem pewien niedosyt, który nie wystąpił po zakończeniu drugiej części „Współczesnej Wojny”. Misje z Bad Company 2 nie dostarczają aż takich wrażeń, których nie brakowało u konkurencji, lecz te braki gra nadrabia głównymi bohaterami. Ich dialogi, komentarze sytuacji, a także częste dogryzanie sobie nawzajem, sprawiają, że bardzo ważna misja nie jest milcząco poważna i ponura.

W tym miejscu należy także pogratulować firmie Electronic Arts, która po wpadce w Mass Effect 2 stanęła na wysokości zadania i stworzyła bardzo przyzwoitą polonizację. W trakcie przemierzania Boliwii czy innych map usłyszymy w głośnikach Cezarego Pazurę (Sweetwater) oraz Mirosława Bakę (Haggard), a pomiędzy bardziej lub mniej poważnymi kwestiami, do uszu dotrą typowo polskie „przecinki”. Wprawdzie nie popieram takiej formy komunikacji, lecz nie wyobrażam sobie, by podczas bombardowania żołnierze krzyczeli „kurczę”, a chcąc być bardziej wulgarnymi „kurczę pieczone”, a do tego często sprowadzają się polonizacje tego typu gier.

Czołgiem go!

Się wybuchło… temu czołgu…

W przeciwieństwie do pierwszej części Bad Company, sequel nie posiada już tak wielkich map, lecz są za to bardziej liniowe i gracz nie ma tutaj żadnych możliwości skoku w bok (wyjątkiem są misje, w których poruszamy się w czołgu, ale i tak wolność jest tylko pozorna). Przez wszystkie 13 dostępnym w kampanii misji jesteśmy prowadzeni za rączkę od punktu A do punktu B, co jednak nie należy odczytywać jako wadę. Zmniejszenie map spowodowało, że rozgrywka stała się bardziej intensywna i dynamiczniejsza, gdyż pozbawiono jej kilkuminutowych zastojów, znanych z poprzedniej części.

Początkowo chciałem posądzić DICE o bezczelne kopiowanie pomysłów Infinity Ward, gdyż wiele misji w Bad Company 2 jest bliźniaczo podobna do tych z Modern Warfare 2 (np. kierowanie UAV). Jednak trochę spokorniałem po uruchomieniu trybu sieciowego, w którym można wykorzystać wszystkie znane z kampanii cudeńka. Po kilku misjach niemalże dziękowałem za to, że w fabularnej części miałem możliwość kierowania czołgami, samochodami czy wspomnianym już UAV, bo nie musiałem poznawać ich możliwości w trakcie wymiany ognia z innymi graczami.

Zobacz też: Recenzja Battlefield: Bad Company 2 (PS3)

W multi zawsze coś się dzieje…

Frostbite pokazał swoje możliwości w pierwszej części BC i choć był mocno ograniczony, to świetnie spełniał swoją rolę. Sequel jest napędzany jego drugą wersją, co dwukrotnie zwiększa frajdę z demolki sianej bronią. Dość powiedzieć, że tym razem żadna kryjówka nie zapewnia 100% ochrony. Prawie większość obiektów (według producenta 90%) można zniszczyć, wysadzić i zrównać z ziemią. Domy czy klocki żelbetowe dobrze ochronią nas przed pociskami z karabinów, lecz jeżeli dopuścimy w pobliże przeciwnika z wyrzutnią rakiet lub w pobliżu znajdzie się czołg – możecie być pewni, że wytrzymają tylko jeden celny strzał. W ten sposób Bad Company 2 wymusza na graczach, by byli w ciągłym ruchu, co jest bardzo istotne w rozgrywce sieciowej.

Po kablu

Wszystko, co dotąd napisałem tak naprawdę zasługuje na ocenę maksymalnie 6 w 10 punktowej skali. Siła serii Battlefield od dawien dawna bazuje na sieciowych potyczkach, które w Bad Company 2 nie tylko trzymają poziom poprzednich gier z cyklu, lecz także podnoszą go o kilkanaście szczebli wyżej! Jednak, żeby tego doświadczyć musiałem przebrnąć przez początkowe problemy związane z Punkbusterem, który potrafił nagle wyrzucać z rozgrywki.

Tuż po zalogowaniu się do konta EA, musimy określić, jakim rodzajem Marine będziemy toczyć walki. Do wyboru mamy cztery klasy żołnierzy: szturmowca, inżyniera, zwiadowcę i medyka, a każdy z nich ma swoje zalety i wady, więc warto chwilę zastanowić się nad wyborem. Początkowo DICE przesadziło podczas balansu klas, co w efekcie doprowadziło do tego, że grając medykiem można bardzo szybko i łatwo awansować. Sprzyjała temu na pewno duża siła ognia oraz ładowanie paska doświadczenia setkami wyrzucanych apteczek i „wskrzeszaniem” żołnierzy (defibrylator). Na szczęście sytuacja powoli zaczyna się klarować i coraz rzadziej możemy wziąć udział w wojnie medycznych klonów.

Gracz może brać udział w jednym z czterech rodzajów zabawy: Gorączka (Rush), Podbój (Conquest), Drużynowy Deathmatch i Drużynowa Gorączka. Nazwy mało ciekawe, lecz frajda płynąca z rozgrywki jest ogromna. Pierwszy z nich polega na niszczeniu (bądź obronie) kilku stacji M-COM, czego można dokonać podkładając ładunki wybuchowe, używając broni o większej sile rażenia (np. wyrzutni rakiet) czy po prostu niszcząc budynek, w którym znajduje się cel. Podbój przypomina Domination z Unreal Tournament – naszym zadaniem jest zdobycie kilkunastu punktów na mapie i utrzymanie ich jak najdłużej (czyt. dopóki przeciwnicy mają możliwość respawnu). W Drużynowym Podboju najlepiej będą czuły się klany, gdyż tryb ten wymaga pełnej kooperacji wszystkich członków ekipy. Na mapie znajduje się jedna stacja M-COM, której zniszczenie/obrona automatycznie rozstrzyga potyczkę.

Niedawno pojawił się większy patch do Bad Company 2, który miał naprawić najbardziej uciążliwe w rozgrywce sieciowej błędy. DICE głośno o tym trąbiło, lecz ostatecznie wyszła totalna klapa, którą najlepiej określiły zachodnie media – „Epic Fail”. Bardzo liczyłem na to, że w końcu będę mógł skorzystać z opcji „graj teraz”, która w ciągu kilku sekund powinna nas połączyć z jednym z serwerów o najniższym pingu. Przeliczyłem się – nadal działa ona kiedy i jak chce. Nie mając możliwości szybkiej rozgrywki należy ręcznie wskazać serwer, lecz i tutaj czekają nas niespodzianki. Wyszukiwarka to bodajże największa pomyłka w BFBC2, a co gorsze – pomimo załatania jej, wciąż są z nią problemy! Przede wszystkim działa bardzo wolno – odświeżenie listy i filtracja zajmuje jej około 2 minut!. Ponadto dzięki wprowadzeniu sortowania po pingu, pierwszych kilka do kilkadziesięciu serwerów ma go równe 1 (serwer nie odpowiada).

Kości rzucone

Na krótko przed premierą, Battlefield: Bad Company 2 był przedstawiany, jako jedyna realna konkurencja dla Modern Warfare 2. Poza ciekawą i równie dynamiczną kampanią dla pojedynczego gracza, miała oferować równie pasjonujący tryb sieciowy, który na dodatek będzie wspierał dedykowane serwery. Ostatecznie wyszło bardzo średnio – kampania może i jest ciekawa, lecz nie tak dynamiczna jak w MW2. Multiplayer jest wciągający, ale tylko wtedy, gdy nie ma problemów z Punkbusterem oraz mamy cierpliwość podczas odświeżania/filtrowania bazy serwerów. Na szczęście DICE nie porzuciło jeszcze swojego dzieła i nadal pracują, by zrobić z niego bardziej grywalny produkt. Ostatecznie wystawiłem grze ocenę 8 na 10, lecz zaznaczam, że gdy znikną problemy z sieciową częścią, nota ta skoczy o cały punkt do góry.

Niemal dwa lata temu EA DICE wypuściła na rynek Battlefield: Bad Company. Dzięki ciekawej fabule, nietuzinkowym bohaterom oraz niezwykle grywalnemu trybowi sieciowemu gra zdobyła całkiem wysokie noty (średnia 83% wg metacritic.com), co musiało doprowadzić do stworzenia sequela. Na początku marca, po bardzo intensywnej kampanii reklamowej, Bad Company 2 pojawił się na półkach sklepowych, lecz tym razem na niemal wszystkie „ważne” platformy: PC, Xbox 360 oraz PS3.

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

2 KOMENTARZE

  1. Ciekawa recka, ale osobiście nie zgodzę się z polonizacja. Nie wiem może dziwny jestem, ale właśnie tak jak polskie glosy w Mass Effect bardzo przypadły mi do gustu, tak polskie głosy w Bad Company kompletnie nie podobały mi się. Głos Czarka – osobowość postaci i głos Pazury jak najbardziej OK, ale głos sam w sobie kompletnie nie podchodził mi pod tą grę.

  2. obecnie chyba naprawili problemy z wyszukiwarką serwerów i punkbusterem, bo ten gry mi nie wywala (pbsetup aktualizujący punkbustera się sprawdza), zaś serwery wyszukuje w jakieś 10-15 sekund – ogólnie podłączenie się do gry jest w moim przypadku dużo szybsze niż w BF2 – tam mapę wczytywało mi koszmarnie długo (mogłem spokojnie zrobić sobie kanapkę), w BFBC2 trwa to zadziwiająco szybko. co do kampanii – fakt – krótka, ale nie da się ukryć ze najważniejszy jest tutaj multiplayer. Polskie głosy bardzo mi się podobały i mocno mnie rozśmieszyły „ataki” na modern warfare 2 – tekst o szurniętych komandosach z detektorami bicia serca podłączonym do karabinu i o tym, że skutery śnieżne są dla cieniasów były dobre 🙂

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here