W ostatnim z moich tekstów skupiłem się na omówieniu darmowej produkcji studia EA DICE, Battlefield Heroes. Niewątpliwie recenzja przybrała surowy, ostry wręcz charakter, jednak wywołane to było olbrzymim zawodem, jakiego doświadczyłem obserwując niewielki rozwój gry i jej wydanie jako końcowego produktu tylko po to, by Electronic Arts mogło już zarabiać na mikrotransakcjach. Nie może więc dziwić, że do Battlefielda 1943 podszedłem z dużym dystansem, obawiając się, że EA postawiło znów na eksploatowanie marki. Czy po raz kolejny wydawca odciął kuponik od popularnej marki?

Było i jest

Powrót na Wake Island…

Tak, przecież o to chodzi w każdej z branży – stworzyć znaną nazwę i zarabiać na niej. Jednak w przypadku najnowszej produkcji Elektronicy pozwalają poczuć to, czego doświadczyliśmy we wrześniu 2002, grając w Battlefield 1942. Główne założenia rozgrywki pozostają więc niezmienione. Na mapy trafiają dwie drużyny, których zadaniem jest przejmowanie punktów kontrolnych i skuteczna ich obrona przed kolejnymi falami wroga. Jak zwykle podstawą sukcesu jest tutaj współpraca drużynowa i umiejętność zachowania zimnej krwi w sytuacjach, które ciężko przewidzieć. Bo i kto spodziewałby się zobaczyć pędzący na siebie samochód w momencie, gdy wywiesza się flagę?

Obecność gry na konsolach Xbox 360 i PlayStation 3 wymusiła niewielkie zmiany i uproszczenia, jednak wszystko odbyło się tak sprawnie, że w żaden sposób nie rzutuje to na jakości zabawy. Z historycznego punktu widzenia trafiamy tym razem na trzy wyspy na Pacyfiku (o samych mapach za chwilę), walcząc jako strona amerykańska lub japońska. W każdej lokacji w szranki stają dwie grupy składające się maksymalnie z dwunastu osób, co jest ilością wystarczającą, biorąc pod uwagę fakt, że na ekranie zawsze dzieje się i tak więcej, niż jesteśmy w stanie ogarnąć.

Razy trzy z bonusem

Liczba klas spośród których możemy wybierać ograniczona została do zaledwie trzech, jednak specyficzne role na polu bitwy, jakie pełniła dawna piątka, zostały umiejętnie rozdzielone. Infantryman wyposażony jest w pistolet maszynowy (Thompson dla USMC, Type 100 dla IJN) oraz wyrzutnię rakiet i klucz francuski, pozwalający mu naprawiać sojusznicze pojazdy. Scout jest z kolei klasą najlżejszą. Do dyspozycji otrzymuje pistolet snajperski, ładunki wybuchowe oraz, w zależności od strony, katanę lub nóż M1. Pośrednią rolą jest rifleman.

„Tu-tu tu tu-tu…”

Wyposażony w karabin samopowtarzalny, ma także dostęp do granatów nasadkowych i bagnetu. Co istotne, w grze nie istnieje pasek życia – zamiast niego, jak to coraz częściej ma miejsce w strzelankach – nasza postać jest w stanie wytrzymać pewną ilość obrażeń i jeżeli ukryjemy się i nie zostaniemy dobici, po chwili można wracać do boju. Podobnie jest z amunicją – jest ona w zasadzie nieskończona, jedynie w przypadku np. granatów, po wykorzystaniu zapasu, musimy odczekać kilka sekund zanim otrzymamy kolejną „porcję”.

W momencie startu Battlefield 1943 twórcy oddali do dyspozycji graczy trzy mapy. Moim osobistym faworytem okazała się Guadalcanal, na której odwzorowano początek amerykańskiej kontrofensywy lądowej przeciwko Japonii. Startujemy tam od razu w odpowiednim przyczółku, nie musząc przemieszczać się na początku za pomocą łodzi. Rozmieszczenie poszczególnych punktów kontrolnych, miejsca pojawiania się samolotów i czołgów, a przy tym spore urozmaicenie terenu sprawiają, że nie ma tam przestojów, pustych terenów – cisza zazwyczaj jest pozorna, a w większości przypadków możemy być pewni, że właśnie stajemy się celem dla „przykampionego” snajpera. W czasie zmagań trafimy też na Iwo Jimę czy Wake Island, dobrze znane z poprzednich gier z serii.

Podniebne wojaże

W ramach uczczenia premiery autorzy zorganizowali pewne zawody. Posiadacze PlayStation 3 i Xboksów 360 otrzymali za zadanie „zaliczyć” 43 miliony zabójstw. Gdy licznik obecny na oficjalnej stronie tytułu zatrzymał się na wskazanej liczbie, wewnątrz gry został odblokowany specjalny tryb Air Superiority, a wraz z nim dodatkowa czwarta mapa – Coral Sea. Stawia ona wyłącznie na pojedynki samolotów, pokazując przy okazji, jak wielu graczy nie dojrzało jeszcze do rozgrywek sieciowych. Czemu? Ponieważ każda ze stron ma na start tylko kilka maszyn, a pozostali zawodnicy zmuszeni są do odczekania kilkudziesięciu sekund. Normą jest więc, że gracze strzelają do naszych samolotów zanim jeszcze wystartujemy, pokazując tym samym swoje niezadowolenie z niemożliwości wbicia się w przestworza. Jeżeli pominie się jednak utrudniające zabawę zachowania współtowarzyszy, ta, jak i pozostałe trzy mapy, dają ogrom frajdy i bez wahania można przyznać, że zostały zaprojektowanie równie dobrze, co najlepsze tereny zmagań znane z poprzednich gier.

[Głosów:0    Średnia:0/5]

3 KOMENTARZE

  1. Ja wczoraj zagralem w triala i cos cienko. Zdecydowanie krok w tyl w porownaniu do Bad Company. Mapy jeszcze ciasniejsze, frostbite jakby stanal w miejscu i destrukcja otoczenia praktycznie taka sama. Nie moge oprzec sie wrazeniu, ze 1943 to taki bardziej rozbudowany MOD do Bad Company. Nie powiem, fajnie sie strzelalo ale ja juz mam BC (gdzie tez sie fajnie strzela) wiec chyba podziekuje i poczekam na BC2. No chyba, ze OPF2 mna zawladnie we wrzesniu 😉

  2. Psioczylem a mnie jednak wessalo. Jeden element, ktory do mnie przemawia – szybciej sie ginie i lepiej strzela (fizyka czy co innego?). Niby malo ale biorac pod uwage typ gry to roznica zasadnicza. No i gupi kupilem. . . . 😉

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here