Miasto jest nasze

Kończąc poprzedni podrozdział znów doszliśmy do Simsów. Nie od nich wszystko się jednak zaczęło. Pierwszą grą jaką stworzył Will Wright była „Raid on Bungling Bay”. W zasadzie tytuł ten nie zapowiadał, iż bohater tego tekstu stanie się jednym z najbardziej uznanych twórców w świecie elektronicznej rozrywki. Od czego jest jednak szkoła? W przypadku Wrighta bardzo wyraźnie widać, że to o czym pisałem jakiś czas temu, czyli kreatywność i sposób podchodzenia do problemów, zawsze będzie dominował nad wyuczonymi na pamięć regułkami.

Jedynym celem pierwszej gry Willa była totalna destrukcja. Lataliśmy w niej śmigłowcem, który bombardował lub unicestwiał rakietami, wszystko co znalazło się w jego celowniku. Wydawcą „Raid on Bungling Bay” została firma Broderbound. Tytuł ten nie odniósł komercyjnego sukcesu w Stanach Zjednoczonych. Został jednak ciepło przyjęty w Japonii gdzie wydano go na jednej z konsol Nintendo (sprzedano ponad milion kartridży z tą pozycją!). Najważniejsze jednak, że to z niego właśnie, Wright wyniósł pomysły, które pozwoliły mu stworzyć pierwszy hit – Sim City. Jak mówi sam: „ Jako część mojej aktywności przy pisaniu gry, musiałem tworzyć mapy, malutkie wysepki z setkami niewielkich dróg i budynków, które rozwalałeś swoim śmigłowcem. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że z tworzenia ich czerpię o wiele większą przyjemność, niż z latania i bombardowania”.

To dzięki „Raid on Bungling Bay” możemy dziś zachwycać się kilkoma częściami „wirtualnego burmistrza”. Podobnie jak w przypadku Simsów początki nie były jednak łatwe. Według Wrighta w grach wideo nie zawsze musi chodzić o to by wygrać lub przegrać. Czasami po prostu najprzyjemniej jest grać bez żadnego zdefiniowanego końca. To właśnie ta myśl spowodowała, iż wydawca „Raid on…” do nowego pomysłu Pana Sima podszedł sceptycznie. Prezesom firmy nie mieściło się w głowach, że ktoś będzie się chciał bawić produktem, w którym nie ma jasno określonych zwycięzców i przegranych. Ich zdaniem taka gra skazana była na komercyjną porażkę.

Tytuł bez wydawcy stała się typowym pułkownikiem. Jego wczesna wersja leżała w piwnicy domu Wrighta do 1986 roku. Wtedy to Will trafił na imprezę, na której poznał Jeffa Brauna. Ten ostatni chciał wejść na rynek gier wideo, ale nie wiedział od czego zacząć. Na wspomnianej zabawie spotkał twórcę Simsów i zaczął z nim rozmawiać. Braun opowiada: „Will jest bardzo wstydliwym gościem. Na imprezie siedział sam i poczułem, że trochę mi go żal. Zaczęliśmy więc gadać a on pokazał mi SimCity…umarłem. To było to, czego szukałem. Will mówił, że to pewnie się nie uda, że nikomu się ta gra nie podoba. Uważał, że sięgam do kubła na śmieci i wyciągam z niego bezużyteczne przedmioty”. Koniec końców obydwaj panowie zdecydowali się zaryzykować i wydać tą pozycję. Wspólnie założyli firmę Maxis Studios z siedzibą w Walnut Creek. To właśnie to studio wydało pierwszą część SimCity która…trafiła do sklepów w 1989 roku i momentalnie stała się hitem. Po sześciu latach zyski firmy stanęły na poziomie 38 milionów dolarów. Był rok 1995 i z takim właśnie budżetem firma weszła na giełdę.

Budujemy polskie miasto…

Wall Street rozpoznało moc drzemiącą w głowie Wrighta i tworzonych przez niego dziełach. Notowania Maxis poszybowały w górę. Szybko jednak okazało się, że sukces jest bronią obusieczną. Klienci domagali się kolejnych hitów a te jakoś nie nadchodziły. Nowe pomysły Wrighta, takie jak SimEarth, SimAnt, SimCopter a nawet SimCity 2000 nie otarły się o olbrzymi sukces pierwszej części „wirtualnego burmistrza”. Jeszcze przez rok firma była „na plusie” (55,4 miliona $ zysków ze sprzedaży w 1996r.) by 365 dni później zanotować straty rzędu 1,7 miliona dolarów. To właśnie w tym momencie po raz kolejny wracamy do punktu wyjścia i do sukcesu The Sims. Zadłużone studio Maxis, po bardzo zaciętej walce, wykupił Electronic Arts. Za firmę, która wydała SimCity zapłacili 125 milionów dolarów.

Warto przy tej okazji wspomnieć, iż samo SimCity jest do tej pory jedną z najbardziej popularnych gier w historii. W sumie sprzedano ponad dwadzieścia milionów kopii tego tytułu.

Teraźniejszość

i zapełniamy więzienia

Dziś Will Wright pracuje nad swoim nowym, fenomenalnie zapowiadającym się projektem – Spore. Możecie o nim poczytać gdzie indziej na Valhalli do czego gorąco zachęcamy.

Gry nie są jednak jego jedyną pasją amerykanina. Swego czasu brał udział w turnieju, w którym „szaleni konstruktorzy” wystawiają do walki stworzone przez siebie roboty. Oprócz tego, nasz bohater zaspokaja artystyczną część swojej duszy zajmując się rzeźbiarstwem. Zbiera również insekty. Najciekawsza pasja została mu jednak z dzieciństwa. Jest nią kolekcjonowanie elementów pojazdów latających w kosmos. Posiada już sporą część repliki stacji Mir, na której radzieccy astronauci przygotowywali się do pobytu w kosmosie oraz panel kontrolny z Soyuza 23. Czy doczekamy się SimSpace? Will zaprzecza: „Nie będzie z tego gry. Może coś innego. Historie związane z tymi przedmiotami są po prostu niesamowite. Musi być jakaś możliwość żeby je opowiedzieć”. Jeśli takowa istnieje, nasz bohater na pewno znajdzie sposób by ją wykorzystać.

Zapewne ciekawi jesteście jak skończyła się historia opowiedziana na wstępie tekstu. Policjant puścił Wrighta a ten nie stracił prawa jazdy. Funkcjonariusz uwierzył w bajkę, że nasz bohater jest kierowcą testowym, piszącym dla magazynu o samochodach. W rzeczywistości Will brał udział, w inspirowanym filmem „Cannonball Run”, nielegalnym wyścigu z Nowego Jorku do Los Angeles. Ukończył go na pierwszym miejscu ustanawiając nowy rekord czasowy (34 godziny i dziewięć minut). Teraz już wierzycie, że to niepowtarzalna postać?

[Głosów:0    Średnia:0/5]

7 KOMENTARZE

  1. Will zawsze tworzył wielkie gry, do tej pory jestem fanem wszystkich jego pozycji i raczej już nim pozostanę na zawsze

  2. Bardzo bardzo sympatyczny tekst. A postać pana Wrighta faktycznie niepowtarzalna i niesamowita. Cóż, geniuszy cechuje zawsze pewna „dziwność” 🙂

  3. Kiedyś próbowałem zagrać w simsy ale dosyć szybko „odpadłem” od tej gry. Niemniej uważam ją za całkiem niezłą – dla odpowiedniej grupy graczy. Felieton jest bardzo fajny, pokazuje „drugie dno” powstawania gier komputerowych i ich twórcach. Może następny byłby o Davidzie Molynoux? Potem John Carmack. . .

  4. Davidzie Molynoux? A nie czasem Peterze Molyneux? :PTekst o Wright’cie fajny, chociaz za jego grami specjalnie nie przepada. Zabawa w Simsach dla mnie konczy sie po zbudowaniu domu, a SimCity jest spoko, ale na chwile – pozniej juz nie chce mi sie w nie grac. Aczkolwiek przyznac musze, iz po Spore oczekuje bardzo wiele. Oczekuje, ze bedzie to gra na tyle dobra, by zmusic mnie chociaz do zastanowienia sie nad upgradem PC-ta.

  5. Oczekiwania wobec Spore są rzeczywiście spore:). Tekst naprawde sympatyczny i możnaby nawet napisać sentymentalny (odnośnie postaci pana Wright’a). Choć nie przepadam za jego grami to jednak uważam, że to wizjoner który swoimi nowymi produkcjami potrafi oczarować ludzi bardziej niż Peter Molyneux.

  6. „Pan Sim obiecał swej drugiej połowie, że będzie się zajmował latoroślą by jego ukochana mogła trenować swoje umiejętności artystyczne. Spędzając czas z córką Wright wpadł na pomysł omawianej w poprzednim podrozdziale gry. ” – potrzeba matka wynalazku – te Simsy pewno przez to, ze miał dosyć spełniania swojej obietnicy:P

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here