Widoczki…

Poza tym, Bound in Blood oferuje też kilka (dosłownie kilka – jest ich jedynie 6) dodatkowych misji. I choć side-questy nieco zawodzą tym, że sprowadzają się tylko i wyłącznie do zabicia wszystkich wrogów, to jednak i tutaj monotonia nie zdąży się wkraść na dobre. Po części dlatego, że zadań pobocznych niestety jest bardzo niewiele, a po części dlatego, że jak na możliwości takiego, a nie innego settingu, to ich wydarzenia rozgrywają się w zróżnicowanych lokacjach, a same zadania, choć ograniczają tylko do masowej eksterminacji prawie wszystkiego co się rusza, mają też dodatkowe warunki, które należy spełnić, by zainkasować całość nagrody.

Dla osób lubujących się we wszelkiego typu „znajdźkach”, Więzy Krwi to sporo ponadprogramowej zabawy. Do znalezienia w świecie gry jest aż 89 sekretów, odblokowujących w menu ładnie wykonane artworki, za którymi trzeba się sporo nałazić i jeszcze więcej rozglądać. Znalezienie wszystkich to pewnie większe wyzwanie, niż przejście gry na poziomie trudności very hard.

Dobrzy, brzydcy i źli

Trybu kooperacji w prequelu Call of Juarez nie ma, ale za to można pobawić się tym tytułem przez Internet, strzelając do innych sieciowych kowbojów. Raczej nie wyszło to Bound in Blood na dobre, bo sama gra jest skonstruowana wprost idealnie pod niezłego co-opa, zaś multiplayer jest daleko w tyle za najlepszymi pozycjami w tym gatunku. Przede wszystkim przeszkadzają częste lagi – nie ma tutaj serwerów dedykowanych, więc trzeba hostować samemu lub liczyć na kogoś z naprawdę solidnym połączeniem. Poza tym, klasy postaci, choć jest ich dużo, są słabo zbalansowane, przez co rozgrywka zamienia się w istny festiwal kamperów – pod który kamień nie zajrzeć, to tam czai się gość polujący na headshota. A miejsca respawnu nie są chronione, toteż wystarczy się dobrze przyczaić, by kosić wrogów jak zboże.

Mapy są bardzo podobne, a do tego małe i zaprojektowane bez polotu. Brak jakichś charakterystycznych punktów, miejsc, które zapadałyby w pamięć, dzięki spektakularnym akcjom tam przeprowadzonym. Tryby gry, poza jednym wyjątkiem, też nie prezentują się szczególnie ciekawie. Ów rodzynek to oparty na strzelaninach, jakie przeszły do historii Stanów Zjednoczonych Wild West Legends, w którym jedna z drużyn (dostępne frakcje to, oczywiście poza deathmatchem, tu nazwanym shootout, Lawmen i Outlaws) musi wykonać dane polecenia, zaś drugiej nie wolno do tego dopuścić. Niestety potencjał tego trybu został zupełnie zmarnowany, bowiem ogranicza się on tylko do tego, by w kilku kolejnych miejscach podkładać dynamit przed upływem określonej ilości czasu. Multi w nowym Call of Juarez nie oferuje rozrywki na wysokim poziomie, nic więc dziwnego, że już teraz na Xbox Live bywa słabo ze znalezieniem chętnych do wspólnej gry.

Uroki westernu

Partyzany olaboga!

Graficznie Bound in Blood to zdecydowanie najwyższa półka. Jeżeli usłyszycie jak ktoś mówi, że Polacy nie umieją robić gier wideo, po prostu pokażcie mu screeny z tej produkcji. W Chrome Engine drzemie spora moc i Techland znakomicie to udowodnił, dodatkowo podkreślając to fenomenalnym designem. W tej grze każdy element otoczenia wprost ocieka atmosferą westernu, od strony technicznej będąc wykonanym na tyle dobrze, że w zasadzie nie ma w tej chwili na rynku gry, na tle której pod względem grafiki Więzy Krwi miałyby się czego wstydzić. Szczególnie dobrze wyglądają eksplozje (jest kilka naprawdę spektakularnych) oraz ogień. Modele postaci to również pierwsza liga. Jedyny element, który wymaga znacznej poprawki to cienie – te z bliska prezentują się bardzo kiepsko. Ale poza tym irytującym szczegółem – przygody braci McCall to od strony wizualnej absolutny top.

Roger…

Nie inaczej jest z oprawą dźwiękową. I o ile jeszcze o voice actingu można mówić, że jest bardzo nierówny, bo choć najważniejsze postacie odegrane są zupełnie przyzwoicie, to już drugoplanowi bohaterowie brzmią zupełnie nieprzekonująco, o tyle muzyka jest wręcz wyśmienita. Znakomicie podkreśla klimat tej gry, a kawałki towarzyszące przemierzaniu zatopionych w promieniach słońca terenów meksykańsko-amerykańskiej granicy od razu przywodzą na myśl arcydzieła Ennio Moriccone. Podczas walki z kolei, Paweł Błaszczak – kompozytor muzyki do Bound in Blood uderza w zupełnie inną, szybszą, ale równie dobrą nutę. I właśnie jemu należą się wielkie brawa, bo wykonał rewelacyjną pracę przy tej grze.

W stronę zachodzącego słońca

Długo zastanawiałem się nad tym, ile punktów przyznać Więzom Krwi. Bardzo nie lubię zawyżać grom ocen, a pod względem gameplayu produkcja Techlandu zasługuje na mocną siódemkę, może z paroma oczkami po przecinku. To bardzo dynamiczna, pięknie wykonana, intensywna strzelanka, ale trochę czuć od niej woń niewykorzystanego potencjału. Jest zbyt krótka, a unikalnych umiejętności Thomasa nie idzie praktycznie użyć. Dodatkowo brak co-opa jest bolesny, a słabe multi bynajmniej tego nie rekompensuje. Mimo to, z czystym sumieniem daję Call of Juarez: Bound in Blood ósemkę. Czemu? Bo wrocławska ekipa pokazała, że i w dynamicznym FPS-ie znajdzie się miejsce, dla intrygującej, ciekawie opowiedzianej historii, a nawet po tym, jak się ją w grze umieści, to wciąż można jeszcze zadbać o znakomity klimat. W końcu najlepsze westerny są z Europy, nie?

Pierwsza część Call of Juarez zebrała dość przyzwoite oceny i jak na produkcję znad Wisły, okazała się sporym sukcesem wrocławskiego studia. Polski deweloper jednak ciągle kontynuuje swoją współpracę z Ubisoftem, czego efektem jest właśnie Bound in Blound – prequel wspomnianej przed chwilą gry. Sprawdźcie, czy warto wydać swoje pieniądze na dzieło Techlandu.

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

9 KOMENTARZE

  1. może warto by wspomnieć o wtopie polskiego ubisoftu i braku polskiej wersji językowej (kinowej) na konsolach?Podobno (podkreślam) plik z PC pasuje jak ulał do wersji x360, istnieje też prawdopodobieństwo że pasowałby do PS3 ale to chyba niesprawdzalne 🙂

    • Omg. . . czyli polska gra nie mająca języku polskiego? Słodko. . .

      Bo ona wcale nie jest polska, tylko robiona przez Polakow. Zreszta oryginalny amerykanski dubbing jest dobry i nie wiem kto by chcial ogladac western w ktorym mamrocze Linda albo cos w tym guscie. Co do samej gry, to moze byc, ale 8/10 to lekka presada. Gra jest liniowa do bolu, a historia zdecydowanie mniej ciekawa niz w poprzedniej czesci. Zmieniono tez sterowanie, zdecydowanie na niekorzysc. Nie rozumiem tez sensu kupowania lepszej broni, bo z podstawowa raczej nie ma problemu. Chyba jedyny jej „mankament” to brak bling blingu. No i nasz bohater jest zdecydowanie zbyt odporny na trafienia. Zrobil sie z tego hardcoreowy shooter i zupelnie usunieto miejsca gdzie wroga lepiej ominac, niz sie z nim strzelac.

  2. nie ma, a najlepsze jest to ze plik ze spolszczeniem zajmuje 650kb i pasuje do wersji na xbox360 i prawdopodobnie PS3 także, jest filmik na youtubie jak ktos wyciagnal plik z wersji pc i wrzucil do obrazu gry na xbox360

  3. Skończyłem wczoraj i jak na mój wybredny gust to gra daje radę. Jest szybko, widowiskowo i przede wszystkim klimatycznie. Co niektórych może razić animacja postaci i ździebko kiepawy dubbing, ale grafika, dźwięk i rozgrywka powinna przykuć do samego końca (co następuje dosyć szybko, no ale taki trend). Bierzcie (albo raczej wypożyczcie, bo metka z wersji konsolowej to lekka przesadza) w ciemno, bo w obecnym sezonie ogórkowym nic lepszego nie znajdziecie. Czekamy na nowe Red Dead.

  4. Sprobowalem. . . . ale to nie dla mnie. Od razu rzucilo mi sie okrpone przeskryptowanie wszystkiego co tylko mozliwe – cos jak CoD. Grafika faktycznie bardzo ladna, animacja niestety juz nie tak bardzo. Najgorsze jednak sa wszechobecne skrypty, ktorych w grach po prostu nie cierpie. Boro666 odpal na HARDzie, dwa strzaly i lezysz, na medium faktycznie glowny bohater jest jak czolg.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here