Niby proste pytanie, a uczestnikom programu emitowanego na łamach telewizji Polsat często tak trudno na nie odpowiedzieć. Może targają nimi ambiwalentne uczucia, a może po prostu jest on adresowany do ludzi o dość niewysokim potencjalne intelektualnym?

Od dzisiaj zmieniam filozofię, która po skończeniu Enchanted Arms legła w gruzach. Dzieło From Software to typowy średniak, który na tle innych gier jRPG po prostu blednie. Ale po kolei.

Ludzie lubią utrudniać sobie życie. Wiele tysięcy lat temu stworzyli przepotężne Golemy – istoty o nadprzyrodzonych siłach, które miały strzec porządku na świecie. Jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, Golemy wymknęły się spod kontroli, w wyniku czego świat stanął w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa. Co zatem się stało? Golemy poskromiono i zamknięto w świątyniach. Tam miały przebywać do końca swoich dni.

Atsuma nie należy do najbystrzejszych osobników, co szybko odkrywają inne postacie ze świata gry

Tak w skrócie prezentuje się zarys fabuły. W każdej grze tego typu musi znaleźć się pretekst do ratowania świata i Enchanted Arms pod tym względem nawet nie stara się wyróżniać.

Naszą przygodę rozpoczynamy jako Atsuma, student akademii w Yokohamie – pięknym, nowoczesnym, tętniącym życiem mieście. Atsuma nie jest pilnym studentem – zamiast się uczyć bez przerwy wagaruje. Któregoś dnia namawia na wagary swoich najlepszych kumpli z uniwerku: Toyę oraz Makoto.

Zawiązanie fabuły

Pech chce, że akurat tego dnia w niewyjaśnionych okolicznościach zostaje uwolniony jeden z Golemów – Queen of Ice, a pod wpływem tajemniczej mocy ukrytej w ramieniu Atsumy, królowa odzyskuje pełną moc, porywa Toyę i na dodatek zrównuje całe miasto z ziemią. Cel Atsumy? Uratować Toyę, świat i poznać prawdę o swojej ręce.

Design nie każdego przekona

„Atsuma, ty idioto!”. To zdanie słyszałem w grze co najmniej kilkadziesiąt razy. Tak jak wcześniej pisałem, Atsuma nie należy do najbystrzejszych osobników, co szybko odkrywają inne postacie ze świata gry. Być może według autorów miało to wzbudzać sympatię do głównego bohatera, ale w moim przypadku efekty był odwrotny. Chłopak jest w zasadzie prowadzony za rączkę i nawet takie czynności jak wspinanie się pod drabinie muszą mu być tłumaczone. Idiota.

Sytuacji nie ratują pozostali członkowie radosnej gromadki, których spotykamy podczas naszej przygody. Karin, czyli spadkobierczyni tronu w pobliskim, zagrożonym przez ataki Królowej Śniegu Londynie, też potrafi dać do pieca.

Jak przystało na księżniczkę ma wiecznego focha i nie zależy jej na przyjaźni z resztą ekipy. O ile na początku myślałem: „Fajna laska z temperamentem”, po kilku godzinach słuchania jej narzekań marzyłem jedynie o szybkim uśmierceniu dziedziczki tronu. Bezskutecznie.

Czym byłby jRPG bez magicznych ataków

Reszta ekipy jest równie kontrowersyjna. Małomówny Raigar, ochroniarz księżniczki, którego kwestie dialogowe ograniczają się przeważnie do „Yes, my Lady” czy „ As you say my Lady” jedynie pogarsza sytuację. Dodajmy do tego Yuki – małą, rozwrzeszczaną dziewczynkę, która dodatkowo została obdarzona przez lektorkę niezwykle drażniącym, piskliwym głosem i Enchanted Arms może startować w wyborach na grę z najgorszą obsadą głównych bohaterów.

[Głosów:0    Średnia:0/5]

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here