Co by było, gdyby do wielkiego, metaforycznego gara wrzucić Grand Theft Auto, Far Cry i filmy o Bondzie?

Niech numer w tytule was nie zwiedzie – to już pięćset osiemdziesiąta trzecia gra w serii.

Dobra, dobra… może gier Final Fantasy nie było aż tyle, ale z pewnością było ich więcej, niż numeracja kolejnych pozycji zdałaby się sugerować. Od swoich początków w 1987 roku, pojawiło się kilkadziesiąt najróżniejszych kontynuacji i spin-offów – od filmów pełnometrażowych, po głupawe gry na komórki. W kontekście całości, dwunastka plasuje się w głównym nurcie, stanowiąc kolejną część głównej serii. Tradycji stało się zadość – zmienił się główny bohater i większość świata, choć zachowano liczne elementy, wspólne dla całej serii (tak, Chocobosy też).

Cierpliwość jest cnotą

Najładniejsza telenowela na konsolach.

O ile pryszczaci Japończycy mogą się zagrywać w nowego Finala już od dawna, pospolitemu ludowi Europy i USA przyjdzie poczekać jeszcze do jesieni. Nam, gorszym, pozostaje więc jedynie patrzenie na cukierki przez szybę i słuchanie opowieści tych, którzy już grali. I tu ciekawostka, bo opinie są podzielone – wojna to to może i nie jest, ale z pewnością trzeba zadać sobie pytanie, czy aby coś jest nie tak z najpopularniejszą konsolową serią RPG.

Fabuła w dwunastce na pierwszy rzut oka jest nieco bardziej dojrzała i wzniosła, bohater główny zaś nie przypomina ani sfrustrowanego nastolatka, ani też neurotycznego młodzieńca, jak miało to już w serii miejsce. Prawdę mówiąc, nie ma nawet głównego bohatera. Mamy za to dwie silne postaci – łobuza Vaana i księżniczkę Ashe. Intryga oparta jest na konflikcie królestw Archadia i Rosaria, którego ofiarą pada znajdujące się pomiędzy nimi państewko Dalmacia. Dalmacianom pod rządami Archadian jest generalnie nienajlepiej, w związku z czym rodzi się ruch oporu, do którego dołącza Vaan. Tam poznaje zdetronizowaną księżniczkę Ashe, a intryga zaczyna się zagęszczać.

Wiele gorzkich słów przelano w Internecie o fabule Final Fantasy XII. Świat dwunastki tworzy to samo uniwersum, co w Final Fantasy Tactics, nie bez przyczyny zresztą – grę zrobili ci sami ludzie, z Yasumi Matsuno na czele. Twórcom zarzucono, że zbyt wiele pożyczyli od innych, głównie zaś od George`a Lucasa i jego Gwiezdnych Wojen.

Czy aby coś jest nie tak z najpopularniejszą konsolową serią RPG?

Faktycznie, momentami gra przypomina niektóre sceny z amerykańskich filmów, ale… wcale nie tak często. Zresztą, w czasach, gdy nie komponuje się nowej muzyki, a jedynie sampluje stare kawałki, zaś każdy film jest prequelem lub sequelem, o takich zabiegach mówi się nie per „kradzież”, a „oddawanie hołdu”. Ja to kupuję – naprawdę, zapożyczeń jest tu niewiele i są one symboliczne.

Zmiana na fotelu dźwiękowca

Przepiękne renderowane filmy objaśnią meandry fabuły.

A propos muzyki, tu również zaszły zmiany. Przyznam szczerze, że ręce nigdy mi się nie pociły na widok soundtacku Final Fantasy, a koncerty symfoniczne z muzyką z gry omijałem szerokim łukiem. Dlatego też informacja o zmianie na stołku kompozytorskim z Nobuo Uematsu na Hitoshiego Sakimoto nie wstrząsnęła moim światopoglądem, choć wielu kręci nosami z łzami cieknącymi melancholijnie po policzkach, twierdząc że „…to już nie to samo”. Jak jest dokładnie nie wiadomo, ale pierwsze sygnały sugerują, że nowa muzyka to zgrabna mieszanka rocka i muzyki symfonicznej.

[Głosów:0    Średnia:0/5]
1
2
PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykułXIII – komiksowo
Następny artykułColin w błotku

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here