Tak tak, drodzy państwo. Lara Croft ma już dziesięć lat! Urodziła się w czasach Voodoo 3dfx, przeżyła zmianę developera, a nawet dwa filmy z Angeliną Jolie i co się okazuje? Ma dość pary w płucach, żeby wystąpić w swoim własnym remake’u.

Dziś trochę o pisaniu. Kiedy siedziałem sobie ostatnio w domu, pokonując wyścig w Gran Tursimo 4 na 76 okrążeń, miałem wiele czasu na rozmyślenia. Padło na to, ile czasu marnuję na ściganie się po wirtualnym torze w głupiej grze komputerowej. Jakoś tak drogą eliminacji wątków doszedłem do tego, że pisaniem w takiej lub innej formie w wymiarze mniej lub bardziej profesjonalnym zajmuję się od około 10 lat.

Każdy napisany przeze mnie tekst łączy to, że powstaje w bólach. Wróć. Każdy mój tekst jest przeze mnie w bólach przeżywany po publikacji. Przyczyna jest prosta – nienawidzę korekty. Jasne – można powiedzieć, że jeżeli ktoś nie umie sklecić zdania, zgodnie z arkanami ortografii i gramatyki, to za pisanie nie powinien się brać. Od razu więc zawiadamiam, że ludzie, którzy tak twierdzą, to idioci.

Tak to się już bowiem składa, że najlepsi dziennikarze, writerzy, czy co tam sobie jeszcze wymyślicie, najczęściej nie są mistrzami ortografii i gramatyki, a to z tej prostej przyczyny, że pisanie wymaga kreatywności, zaś poprawność językowa umiejętności myślenia schematami. Jednostki, które łączą w sobie te cechy, raczej nie zostają dziennikarzami, a wielkimi wynalazcami.

Problem ten w dziennikarstwie obecny jest od dawien dawna, ale widać w pewnym momencie czara goryczy się przelała, bo na scenę chaotycznego, acz kreatywnego, świata dziennikarzy, wkroczyła korekta. Miałem nieprzyjemność pisywania w wydawnictwach, gdzie teksty przechodziły przez korektę i efekt końcowy był… nieciekawy. Przyczyna? Korektą zajmują się polonistki, które może i zasady języka polskiego znają, ale za cholerę nie umieją napisać ekscytującego ani ciekawego zdania.

Case in point – swojego czasu za poprawianie mojego tekstu wzięła się żona kolegi z pracy, która jest polonistką. W momencie, w którym przyssała się do tych kilku zlepków słów, rozpoczęła się moja gehenna. Pozornie normalne zdania okazały się być niepoprawne gramatycznie, zaś decyzja o ich losie zapadła szybko – trzeba je przepisać. Oczywiście owa pani wzięła się za to szybko i chętnie, tworząc szereg nudnych potworków i zabijając duszę tekstu.

Nie twierdzę, że korekta jest niepotrzebna, ale już od dawna moje stanowisko w tej sprawie pozostaje niewzruszone, pomimo protestów lepiej wiedzących. Panie korektorki bowiem mogą poprawiać błędy, a nawet zmieniać końcówki słów, jeżeli czasy im się nie zgadzają, zaś pomoc z przecinkami jest wręcz mile widziana, ale wara im treści zdań.

Nie tylko jednak korektorki są przekleństwem dziennikarstwa, również, a nawet głównie, tego związanego z branżą rozrywki elektronicznej. Tutaj mamy głównie problem z nawałem beztalenci. Apeluję o nie interpretowanie tego w zły sposób – to nie jest tak, że mam w sobie jakąś wrodzoną nienawiść do dziennikarzy, którzy piszą o grach i przeświadczenie o swojej wiedzy absolutnej. Wyznaję jednak teorię, że wbrew temu, co sugerują nam na każdym kroku reklamy i reality TV, nie każdy może wszystko. Idąc tym tropem, trzeba powiedzieć jasno: nie każdy, mimo szczerych chęci, a nawet wiedzy technicznej, może pisać o grach.

W przypadku polskich writerów, parających się tą tematyką, istnieje pewien generyczny sposób pisania o grach, który zawiera w sobie charakterystyczne zwroty, formy osobowe i określenia. Krew mnie zalewa obfitymi kaskadami, gdy po raz kolejny czytam, że „panowie z firmy takiej to a takiej zaserwowali nam”, „gracze mają do dyspozycji pięć trybów gry”, itp. Jak widać, nie są to jakieś kosmosy, z kategorii błędów a’la „zwycięrzać”. Co więcej, zdaję sobie sprawę, że wybicie się z takiego rytmu pisania nie jest łatwe. Ja sam, po latach czytania recenzji autorstwa rodzimych redaktorów, mam wbite do głowy określone formuły i muszę się sporo napocić, żeby ich nie używać.

Pomijam to już przypadki, kiedy ktoś sili się na pisanie tekstu, używając słów, które nie pasują swoim charakterem do reszty (archaizmy i inne słowa wybitne), bo wtedy efekt jest po prostu smutny. Wydaje mi się natomiast, że każdy writer, który pisząc o grach będzie w stanie wybić się z tego koszmarnego rytmu, narzuconego przez lata złych praktyk, będzie pozytywnie się wyróżniał i stworzyć może wraz ze sobie podobnymi zaczynek naprawdę profesjonalnej społeczności tekściarzy, parających się rozrywką elektroniczną. I na boga, ograniczmy wszechwładzę polonistek, bowiem nie wiedzą co czynią.

PS. Teksty w tym blogu publikowane są bez korekty i proof-readingów. Prawdę mówiąc to po prostu ciąg myśli autora, tworzony zgodnie z potrzebą chwili.

NerdTests.com User Test: The Better Fanboy Check Test.

[Głosów:0    Średnia:0/5]

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here