Nade wszystko jest to problematyczne kiedy człowiek, tak jak autor niniejszych słów, większość swojego czasu coś pisze. Nie ważne czy jest to jakiś mniej lub bardziej techniczny dokument game developerski, program czy felieton taki, jak ten – zawsze znajdzie się dziesięć tysięcy rzeczy, które można w nieskończoność poprawiać, korygować czy wreszcie wyrzucać (czasem pojedyncze linijki, czasem całe teksty), bo okazały się nie sprostać wymaganiom mojego własnego, wrednego mózgu, który kilka chwil wcześniej je, że tak powiem, spłodził.

Ileż tekstów valhallowych skończyło w ten sposób – napisanych, po czym nawet niezapisanych z powodu, nawet minimalnego, niespełnienia wstępnych założeń jakościowych, długościowych, czy wszelkich innych autora… Kilka, może nawet kilkanaście już felietonów oraz niezliczone ilości postów znikały z komórek 768 megabajtów pamięci mojego komputera odlatując w cyfrowy niebyt. A w sumie nie tylko cyfrowy ale i ogólny. W sumie kto wie, może ten tekst też za chwilę powiedzieli losy wielu innych, przygotowywanych godzinami tylko po to, by nacisnąć delete.

W sumie w kwestii felietonów, czy nawet postów nie jest to aż tak denerwujące. Ostatecznie tu perfekcjonizm jest raczej potrzebny – może nie tak przesadny jak u mnie momentami, ale jednak. W końcu nie chcecie czytać tekstów robionych na kolanie bez należytego szacunku i niezbędnej dawki czytania i korygowania błędów po dziesięcio-czy-nawet-więcej-kroć. Ale kiedy człowiek zaczyna redagować z pietyzmem kaligrafa komentarze w programie to już lekka przesada.

Każdy programista Wam powie, że sensowne komentarze – i nazwy zmiennych – to najważniejsze wyznaczniki dobrego programu. Pomijając może tylko to, czy ów program w ogóle działa, ale z drugiej strony niezakomentowany kod ciężej naprawić i zmusić do działania jeśli ktoś coś sknoci. Tak czy siak, są to rzeczy ważne, bo tylko dzięki nim można szybko i łatwo dowiedzieć się co właściwie robi dana linijka kodu, dlaczego tam jest i co przestanie działać jak zmienię tu…. o, nie wybuchło. To dobry znak.

Czyli generalnie dobry komentarz – pół sukcesu. Problem leży w definicji dobrego komentarza. Ja czasem niestety mam tak, że niewiele się ona dla mnie różni od definicji dobrego tekstu literackiego. Nie, to nie znaczy że piszę wierszem, a już tym bardziej, że wklepuję nad pojedynczą funkcją elaboraty w nadziei uznania ich kiedyś za ważne dla kultury światowej. Po prostu staram się usilnie, żeby wszystko było możliwie ortograficznie i gramatycznie poprawne (no i oczywiście po angielsku co – mimo niezgorszej znajomości języka Szekspira – wcale nie ułatwia sprawy). Momentami łapałem się na zastanawianiu dlaczego w edytorze Geany nie ma sprawdzania pisowni… Chwilę później oczywiście waliłem się solidnie po czaszce – przecież w tym się pisze programy w Pythonie a nie powieści i poematy. Wszystko niby na „p”, ale jakże różne.

No i oczywiście pisanie na gadu/jabberze/ircu. Tu już mam sam z siebie po prostu niezły ubaw. W sumie nie piszę jakoś specjalnie wolno. Co więcej, pisanie bezwzrokowe nawet jako tako mi idzie (od r do u cały czas nie opanowałem – nie wiem za chiny dlaczego, ale tam zawsze muszę rzucić okiem, żeby się nie pogubić). Mimo tego jednak zwykle wysłanie wiadomości trwa znacznie dłużej niż bym chciał – czytaj tyle, że rozmówca zdąży przez ten czas wysłać nie jedną, nie dwie ale czasem ze cztery… A wszystko przez to, że siedzę, czytam i poprawiam, przecinki, wielkie litery, spacje (jak się czasem jakaś podwójna wkradnie) – horror.

Podsumowując – interesuję się trochę Japonią i językiem Kraju Wschodzącego Jena, ale powiem Wam, że gdybym faktycznie znał te dwa i pół tysiąca krzaczków to prawdopodobnie nie byłbym w stanie i tak czegokolwiek w nich napisać (odręcznie znaczy). Dlaczego? Bo siedziałbym ciągle i poprawiał ten pierwszy, nigdy nie będąc usatysfakcjonowany jego wykonaniem. Z jednej strony to dobrze, ale z drugiej prowadzi do ciągłego braku zadowolenia z własnej twórczości – zawsze gdzieś kłębi się myśl, że „dało się lepiej”. Dobrze chociaż, że przestałem „rozpoczynać wszystkie swe zajęcia o pełnych godzinach w najgorszym razie o wpół” bo to już był pedantyzm…

[Głosów:0    Średnia:0/5]

4 KOMENTARZE

  1. Oj nieskromnie, nieskromnie, zwłaszcza że momentami naprawdę nie widać tego perfekcjonizmu, np. w obrębie dbałości autora o ładny język 😉 Żeby nie być gołosłownym, jak to było. . . ? Właśnie: „wachlarza gameplay’owych ficzerów jakimi dysponuje game industry”. Rozumiem, że forma blogu zezwala na nieco luzu, ale obok „amalgamatu genre’ów” (temu, umie to wymówić po polsku bez poplucia się stawiam piwo 🙂 ) to największy koszmar stylistyczny, jaki widziałem w tej branży 😉

  2. Widać każdy chce być perfekcjonistą w czymś, czym się na prawdę pasjonuje. Czy to przekleństwo? Oczywiście, ale nie do końca. Jeżeli o mnie chodzi to mnie dbam jakoś przesadnie o styl moich postów, czy innych treści pisanych. Wiem, że daleko im do choćby jakiegoś tam, średniego poziomu stylistycznego, ale z drugiej strony mam też nadzieję, iż wiekszość z was mnie rozumie 😉 Nie poprawiam stylu czy tym podobne, po prostu piszę co mi neurony do palców przekażą. Inaczej ma się sprawa z grafiką. Mój szef przeklina mnie za każdym razem, gdy na godzinę przed deadline’em zaczynam np. całkowicie zmieniać kolorystykę, bo nagle przestała mi sie podobać, lub zauważyłem jakiś, moim zdaniem, bardzo poważny błąd. W zasadzie jakieś 70% czasu zajmuje mi poprawianie i dopieszczanie. Najgorsze jednak jest to, że doskonale zdaję sobie sprawę, iż nikt, ale to kompletnie nikt poza mną, nie zauważy nawet tych drobnych różnic. Pomimo tego jednak, nie mogę się jakoś od tego powstrzymać. Problem ten coraz bardziej sie nasila i zaczyna już powoli przypominać jakiś syndrom natręctw. Ale co tam. Dopóki nie zagrożą mi zwolnieniem będę poprawiał do ostatniej sekundy, ponieważ to co wychodzi spod moich rąk musi być jak najlepsze. Nie dla tego aby inni to podziwiali, absolutnie. Musi być perfekcyjne dla mnie samego. Taki już ze mnie egoista.

  3. @Dr JudymHehe, jest w tym trochę racji. Czy nieskromnie? Pewnie trochę, choć z drugiej strony dążenie, lub staranie się dążyć do perfekcji nie oznacza jej osiągania – od tego jestem daleki niestety, ku własnej rozpaczy ;D. Poza tym, nigdy nie mówiłem, że jestem skromny ;D. A z przytoczonego przez Ciebie fragmentu tekstu – wierz mi na słowo – sam dumny nie jestem :P. Ale cóż, nic na to nie poradzę, że czasami człowiek ma lepszy dzień i uda się napisać ładniej, czasami gorszy i wtedy faktycznie wychodzą kwiatki, choć reszta tamtego tekstu chyba taka zła nie była. Najgorsze jest jednak to, że kiedy jakiegoś braku nie zauważę w trakcie pisania, a dopiero po publikacji (jak na przykład powtórzeń „w sumie” w tym tekście ;)) to strasznie mnie później wnerwiają ;D@ Digital_Cormac

    lub zauważyłem jakiś, moim zdaniem, bardzo poważny błąd.

    Heh, czyżby przesuwanie verteksów o milimetry? ;D Pamiętam jak kiedyś robiłem fałdki na ubraniu – w sumie wystarczyłoby przejechać parę razy (względnie z sensem) po spodniach sculptem, ale ja najchętniej robiłbym to z użyciem obrazka w tle. . .

  4. Coppertop – niestety coś wiem o tym rozdwojeniu jaźni, zwłaszcza jak dostaję wytknięte swoje własne błędy od korekty albo częściej, gdy dają po oczach podczas testów. Pierwsza reakcja – „jezu, co za palant to tłumaczył!”, potem otwarcie swoich tekstów, Ctrl + F, wpisanie frazy, „o cholera, to ja. . . „Najlepszą radę w tej kwestii pewnie znasz – po zakończeniu pisania przerwa, a potem przeczytać na głos albo dać komuś do przeczytania. Sęk w tym, że rzadko kto ma czas na taką procedurę 😉

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here