Obraz pierwszy

Noc, na zegarze już grubo po północy. Powieki coraz częściej opadają, ale mocna herbata (nie pijam kawy) trzyma mnie jeszcze w pionie. Ostatnie zdanie i skończone. Felieton na jutro gotowy. Jeszcze tylko wysłać go do Katmaya i mogę wreszcie iść spać (ale masz dobrze – chodzisz spać przyp. Katmay). Chwilę później padam na łóżko i odlatuję w czarny niebyt.

Obraz drugi

Znów noc. Dookoła cisza i spokój. Moja żona od dobrych kilku godzin już śpi. Ściskam silniej pada w ręce i skupiam wzrok na monitorze. Chwila oczekiwania… czerwone… zielone! Ruszyliśmy. Wchodzę w pierwszy zakręt i już jestem na czele stawki choć Capirossi siedzi mi na ogonie. Będzie dobrze. Uda mi się wygrać i odblokować kolejny tor – przecież muszę go zobaczyć zanim zacznę o tym pisać. Zmęczenie daje o sobie znać co objawia się dwoma wyjątkowo niefortunnymi wejściami w wiraże. Ostatni prawie kończy się upadkiem. Prosta. Rozpędzam motor do 280 km/h. Powieki na chwilę opadają. Za późno. Mój czas reakcji obniżył się na tyle, że nie udaje mi się wyjść z tego incydentu bez upadku. Mój motocyklista niczym torpeda wylatuje na zakręcie w żwir i wywija malowniczego koziołka. Tak się nie da grać. Nie przy takim zmęczeniu. Poddaje się i idę spać. Zagram jutro i na pewno się uda.

Obraz trzeci

Wracam do domu. Nie mogę się już doczekać. Od trzech dni sprawdzam skrzynkę. Czy tym razem się uda? Tak! Jest paczka! Przyszły dawno wyczekiwane gry. Cieszę się jak dziecko. Choć dziś wcale nie 6 grudnia ja dostałem właśnie paczkę z prezentami. Znów czeka mnie radość rozpakowywania, instalowania i pierwszych chwil gry. Niespodziankowy haj!

W domu odpalam komputer i uruchamiam przeglądarkę. Pierwsze kroki kieruję oczywiście na Valhalle. Mój tekst już wisi. Dużo komentarzy. Spodobał się, pobudził do dyskusji społeczność V. Znów się udało. Przepełnia mnie satysfakcja i zadowolenie z dobrze wykonanej roboty. Jest świetnie, chce się żyć pomimo ogromu pracy jaki trzeba w to włożyć.

Wesołe jest życie… redaktora – chciałoby się zaśpiewać myśląc o ludziach, którzy zajmują się grami komputerowymi zawodowo. „Grać i jeszcze dostawać za to kasę?! SUPER!” – fora internetowe pełne są takich entuzjastycznych stwierdzeń wypowiadanych najczęściej przez zauroczonych komputerami nastolatków. Setki młodych ludzi marzą o takiej pracy. Ja swego czasu również zaliczałem się do tego grona. I choć dziś jestem cholernie szczęśliwy, że mi się to udało widzę, że poza całą masą plusów jakie niesie ze sobą taka praca są też koszty i olbrzymi wysiłek, które trzeba ponieść.

Na wstępie gwoli uniknięcia nieporozumień zaznaczam – kocham to, co robię i jak już pisałem jestem z tego cholernie szczęśliwy. Jednak gwoli ostudzenia zapału młodych graczy, a właściwie w celu zmuszenia ich do refleksji warto napisać kilka słów o tym jak naprawdę wygląda życie redaktora i że nie jest to życie łatwe. Oczywiście zakładając, że ktoś podchodzi do swojej pracy poważnie.

Pierwsze i chyba najważniejsze w tej robocie to konsekwencja, wytrwałość i dążenie do doskonałości. Nikt nie rodzi się doskonały i nikt w żadnym momencie swojego życia taki nie jest, dlatego też cały czas należy dbać o swój rozwój. Wiem, że brzmi to jak banał, ale w tych prostych stwierdzeniach jest sporo prawdy. Człowiek, którego narzędziem jest słowo pisane musi dbać o to, aby swoje rzemiosło cały czas doskonalić. Co więcej musi być wytrwały w swoich wysiłkach i nie zrażać się ewentualnymi niepowodzeniami (których każdy z nas zaliczył co najmniej kilka, choć nie lubimy się do tego przyznawać).

Dlaczego o tym piszę? Bo myślę, że warto uświadomić myślącym o pójściu w tym kierunku, że bycie redaktorem zajmującym się grami komputerowymi to nie tylko granie, a może nawet nie przede wszystkim granie, ale właśnie pisanie. Pisanie, pisanie i jeszcze raz pisanie. Każdy kto w tym siedzi z czystym sumieniem może powiedzieć, że za sobą ma już setki stron tekstów. Tych lepszych i tych trochę gorszych. Sam kiedy przeglądam czasem moje archiwalne artykuły sprzed lat nie mogę się nadziwić, że takie gnioty upubliczniałem podpisując je własnym imieniem i nazwiskiem! Ale „per aspera ad astra” jak mawiali starożytni…

Druga niezwykle istotna kwestia to systematyczność. Tego tak naprawdę nauczyła mnie dopiero Valhalla, choć w pewnym stopniu już współpraca z GamePUBem była przygotowaniem. Jako, że jestem osobą dość poukładaną, sam zawsze starałem się narzucić sobie pewien reżim pracy. Jednak w sytuacjach kiedy nie jesteśmy związani pewnymi zawodowymi zobowiązaniami zawsze możemy powiedzieć „przecież nikt mi za to nie płaci, niczego nie muszę robić”. W momencie kiedy przekraczamy ów magiczny próg, kiedy zaczynamy się z tego utrzymywać nie ma mowy o opóźnieniach, zawalaniach terminów etc. Terminowość w tym fachu to podstawa. Tylko od naszej słowności i rzetelności zależy czy ktoś będzie chciał z nami kontynuować współpracę czy nie. I tu docieramy do jeszcze jednej istotnej kwestii, a mianowicie grania. Pewnie – dla wszystkich z nas granie to przyjemność. Jednak należy rozróżnić granie dla przyjemności, od grania wynikającego z obowiązków zawodowych. Choć często te dwie płaszczyzny pokrywają się (co jest rozwiązaniem optymalnym), nie jest tak za każdym razem. Gracz gra w to w co chce grać. Redaktor niekoniecznie. Gracz gra kiedy chce, redaktor niekoniecznie. Bo co zrobić, kiedy tekst ma być na jutro, a my jeszcze nie jesteśmy gotowi do napisania rzetelnego tekstu na dany temat? Ile razy każdy z nas siedział po nocy żeby skończyć grę i przed świtem wysłać tekst?

Także te felietony, które codziennie czytacie wymagają od nas żelaznego reżimu. Każdego dnia, niezależnie od tego co się dzieje musimy siąść i przelać nasze myśli na wirtualny papier. A przecież, nie zawsze jest to takie łatwe, nie zawsze mamy gotowy pomysł na tekst. Czasem natomiast brak pomysłów zmienia się w prawdziwą klęskę urodzaju czego dowodem moja komórka, w której spisuję wszystkie tematy jakie wpadną mi do głowy niezależnie gdzie i kiedy jestem. Czasami pomysł na tekst pojawia się w przedziwnych miejscach i okolicznościach. A każdy taki jest na wagę złota zatem nie można go stracić. I tu jedynym ratunkiem okazuje się wspomniana komórka, którą mam zawsze przy sobie.

I jeszcze jeden aspekt „zawodowego” grania. Brak czasu na rozsmakowanie się w tytułach, które przypadną nam do gustu. Ostatnie trzy weekendy spędziłem przy zupełnie różnych grach. 2 tygodnie temu grałem jeszcze w X3 i Drivera, żeby tydzień później grać w Eragona i Football Managera 2008, a ostatni weekend spędziłem przy MotoGP 07 i NWN2. Co czeka mnie w nadchodzącą sobotę i niedzielę? Czy znajdę czas żeby wrócić w okolice Neverwinter lub wreszcie sprzedać Sobolewskiego w FM2008? Wrócę do uniwersum X czy może obowiązki zmuszą mnie do gry w coś zupełnie innego? Kto wie, życie redaktora to jedna wielka przygoda.
I może dlatego tak bardzo to lubię?

[Głosów:0    Średnia:0/5]

10 KOMENTARZE

  1. akże te felietony, które codziennie czytacie wymagają od nas żelaznego reżimu. Każdego dnia, niezależnie od tego co się dzieje musimy siąść i przelać nasze myśli na wirtualny papier. A przecież, nie zawsze jest to takie łatwe, nie zawsze mamy gotowy pomysł na tekst. Czasem natomiast brak pomysłów zmienia się w prawdziwą klęskę urodzaju czego dowodem moja komórka, w której spisuję wszystkie tematy jakie wpadną mi do głowy niezależnie gdzie i kiedy jestem. Czasami pomysł na tekst pojawia się w przedziwnych miejscach i okolicznościach. A każdy taki jest na wagę złota zatem nie można go stracić. I tu jedynym ratunkiem okazuje się wspomniana komórka, którą mam zawsze przy sobie.

    Za to Ciebie i Malacara podziwiam =]Ja raczej unikam pisania po nocach, bo moj organizm bardzo zle znosi brak snu lub sen zbyt krotki. Ostatni raz cala noc na artykuly zarwalem przy okazji pisania relacji z konferencji Nintendo i Sony na E3. Budzik zadzwonil kolo piatej rano – za chwile zaczynal sie press Microsoftu. Wiec wstakem, obejrzalem, napisalem. Gorzej bylo z dwoma pozostalymi, bo konczyly sie jakos w nocy, a relacje wartalo napisac zaraz. No i tak sobie siedzialem i pisalem, przy okazji rozmawiajac z Katmayem. I gdyby ktos wtedy wszedl do mnie do pokoju i zapytal „o czym piszesz/rozmawiasz” to pewnie zdobyl bym sie na wielce ambitne „aaajdheegyhghryyyf”

  2. Coś wiem o pisaniu, bo sam byłem redaktorem m. in. na quake.net.pl, esports.pl i na nieistniejącym już netsports.pl. Fakt, natura serwisów zgoła inna, natomiast czasami niektóre potyczki (głownie w Quake’a 3) toczyły się po nocach, a przynajmniej wieczorem, więc często się nie wysypiałem. Obecnie zajmuję się czym innym (webdesign, gwoli ścisłości) i zwyczajnie nie mam czasu na „redaktorowanie”, natomiast bardzo miło wspominam współpracę z w/w serwisami, zwłaszcza z eSports. 🙂

    Ale „per aspera ad astra” jak mawiali starożytni…

    Ta. . ale czasami bywa, że „nec Hercules contra plures” 😉

  3. No tak, temat skądś mi już znany. . . . niestety. W zasadzie całe moje życie jest związane z grami. Bliżej lub dalej. Z tej strony czy z tamtej. Nieważne. Podczas tej mojej wędrówki nauczyłem się jednej bardzo istotnej rzeczy i w zasadzie nie jest ona związana jedynie z tematyką gier. Mianowicie (tu uwaga, za chwilę dokładniej postaram się to wyjaśnić):JEŻELI COŚ NAPRAWDĘ KOCHASZ. . . . POD ŻADNYM POZOREM NIE STARAJ SIĘ ROBIĆ TEGO ZAWODOWO. Tak, to trochę dziwna myśl, biorąc pod uwagę moje poprzednie wypowiedzi, lecz do tego właśnie stwierdzenia wszystko się sprowadza. Większość wyjaśnień została już wcześniej napisana przez Jola, ja dodam tylko troszkę od siebie. Na początku jest super. Ekstaza, werwa, rozmach i chęć, taka chęć przez duże CH. Niestety jak mawiają, czym dalej w las, tym więcej drzew. Po jakimś czasie emocje opadają, pozostaje solidna praca i rzetelność w tym co się robi i oczywiście satysfakcja. Niestety to nie trwa wiecznie. Większość tych pozytywnych odczuć zostaje sukcesywnie zabijana przez element, powiedzmy, stresu – czas. . . czas. . . termin. . . szybciej. . . coś nie idzie. . . . . co?. . . . . gdzie?. . . . . nie znam przyczyny. . . . . dlaczego to nie działa?. . . . . to nie tak ma być. . . . . zmęczenie. . . . szybciej. . . . szybciej. . . . . zmęczenie. . . . c zas. . . . . termin. . . . Niestety tak to wygląda w większości wypadków. Nie chcę tu absolutnie powiedzieć, że taka postać rzezy jest niemożliwa do przełknięcia i że jej owoce nie przynoszą satysfakcji. Wręcz przeciwnie. Jednak po pewnym czasie takiej pracy, z zakamarków głowy wypełza refleksja. Czy przypadkiem te wszystkie rzeczy nie zabijają prawdziwej przyjemności? Zwykłej, prostej, nieskrępowanej niczym, wręcz dziecięcej frajdy? Czy zaparcie i niestrudzenie dążąc do ideału, nie zgubiłem przypadkiem czegoś po drodze? Czy pamiętam jeszcze po co to robię? Czy naprawdę warto?Osobiście spotkałem się z podobną sytuacją kilkukrotnie. Raz w czystym temacie gier, drugi raz w temacie siatkówki, trzeci. . . aaaa nieważne. Zawsze dochodziłem do tego samego wniosku. Przejście, że tak powiem, na zawodowstwo zabija niestety prawdziwego „ducha” tego co się kocha. Po dłuższym czasie to co robisz obojętnieje ci i nie chodzi tu o cenę wysiłku jaki w to wkładasz. Sam nie wiem jak to wytłumaczyć. To nieubłagana prawda. A może tak jest tylko w moim przypadku? Może tylko ja gubię zawsze coś po drodze? Nie wiem. Wiem za to, że prawdziwa wartość tego co kocham robić, jest dla mnie ważniejsza niż możliwość wykonywania tego zawodowo. Choć na koniec, gwoli ścisłości, muszę dodać, że obecnie robie zawodowo coś, co bardzo lubię robić (lubię nie kocham) i jestem z tego powodu niezmiernie zadowolony.

  4. digital_cormac, gdybym usłyszał tę maksymę 300 lat temu, nie zgodziłbym się z nią. Słysząc ją teraz – zgadzam się. Dlaczego? Świat, w którym żyjemy zmusza nas do biegu i dlatego zatracamy przyjemność w rzeczach, które lubimy/kochamy wykonując je zawodowo.

  5. digital_cormac:To ciekawe skad haslo : „rob to co kochasz, a nigdy nie bedziesz pracowal” :PByc moze w twoim przypadku kluczem jest to zdanie o dazeniu do idealu, na kazda czynnosc chyba mozna patrzec z roznej perspektywy – albo traktowac cos jak przygode, albo jak wyzwanie, albo jak cos, w czym chce sie spelnic swoje ambicje zostania KIMS, albo chec dania czegos fajnego blizniemu:P. Najzdrowsze jest imo to pierwsze podejscie polaczone z odrobina ostatniego. . . Jolo:Ale ty zdaje sie masz jeszcze inny zawod, wiec przez to masz taki stres chyba ?

  6. Wiecie, w anime Full Metal Alchemist było piękne określenie – „Zasada równej wymiany” (jap. „touka koukan no gensoku”). Sprawdza się idealnie – nie ma nic za darmo. Jeśli chcesz robić coś co kochasz to licz się z tym, że przyniesie ci to mnóstwo satysfakcji ale za cenę ogromnego trudu, braku snu i bólów głowy big time. Prawda jest taka, że właśnie ludzie z pasją (wykonujący tą pasję zawodowo jak wy albo nawet niezawodowo jak ja) są prawdopodobnie głównymi konsumentami kawy (tudzież innych napojów z kofeiną) i środków na ból głowy 😛

  7. Ta zasada rownej wymiany pasuje mi najwyzej do odkrywcow i wynalazcow albo ew. osob z jakiegos rodzaju monomania. . . A mozna tez byc zupelnie szczesliwym robiac to co sie kocha bedac dobrym rzemieslnikiem.

  8. No czysta przyjemność 🙂 szczególnie jak deadline jest. Często sobie obiecuję, że np. w weekend sobie w coś zagram dla przyjemności. Nic z tego. Wolę poczytać, gdzieś wyjść lub zrobić cokolwiek innego. Och ni i wolę się ewentualnie wyspać. Dlatego uwielbiam piątek. W sobotę pośpię do 14!!!! To jest to co koty lubią najbardziej. Niedzieli nie lubię, bo mam przed oczyma nadchodzący tydzień. Przekleństwem tej pracy jest to, że możesz ją zabrać do domu.

  9. seraphim —> trudno było się z tym nie zgodzić, bo to czysta prawda dla której forma felietonu wyjątkowo jest tylko formą :]. Dopiero zapoznałem się z tematem będąc z nim bardzo na świeżo, bo z powodu 2 tekstów nie udało mi się jeszcze zasnąć :]. Ale nie narzekam. Tak na marginesie – ilu z Was zna opcję „tym razem wezmę się za grę w tygodniu” i kończy się na katowaniu jej w niedzielę i pisaniu w nocy :)?Z drugiej strony zawsze średnio chętnie podchodziłem do teksów o „dziennikarskim trudzie”. Rozumiem, że w necie są setki wymagających uświadomienia dzieciaków, które jarają się, że goście spędzają cały dzień w redakcji na tłuczeniu hiciorów dostając za to $, ale. . . jakoś zawsze widziałem w tym szczyptę chwalenia się ciężką pracą. Większość zawodów jest ciężka i każdy to sobie po jakimś czasie uświadomi (no, może wyłączając górników – sory Ślązacy :]), nie widzę powodu dla których by trzeba publicznie oświadczać – „lubimy swoją pracę, ale ona wcale nie jest taka łatwa”. (zwłaszcza, że Valhalla to nie GOL na którym przewija się cała piramida wiekowa)A poza tym wydaje mi się, że to o tej liczbie młodzieży pojmujących pracę w redakcji jako raj na ziemi, to już trochę mit. Ja zaczynałem od przeróżnych portali internetowych, nie przypominam sobie jednak, żebym miał konkurencję w załapaniu się do redakcji czy natykał się w necie na jakieś rzesze ludzi, które chcą żyć z grania – albo przynajmniej tego spróbować. To raczej takie lekko rozbudowane dziecięce marzenia – mając 7 lat każdy chce być policjantem/strażakiem wyobrażając sobie akcje z filmów sensacyjnych, mając lat 12 policjant nie jest już fajny, bo jego miejsce przejął recenzent. A teraz, po jakichś 26h wytężania ślepi czas na seeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee32we4wr2 3ww346se43333333333333333333333333333wwwwwwwwwwwwwwwwwww[not e]Post edytowany 2007-12-10 o godzinie 11:31:07[/note]

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here